Co mają zrobić rolnicy, kiedy ich bydło ulegnie w weekend wypadkowi? Muszą poczekać do poniedziałku. W Ełku jest bowiem tylko jedna ubojnia – w Zakładach Mięsnych, które w dni świąteczne nie pracują. Na oczekiwaniu rolnicy tracą tysiące złotych.
W sobotę o godz. 13. Krzysztof Wiśniewski, właściciel gospodarstwa hodowlanego w miejscowości Sokółki gm. Prostki, zauważył, że jedna z krów na pastwisku ma prawdopodobnie złamaną nogę. Wezwał weterynarza. Diagnoza – przecięte ścięgna i ubój z konieczności.
Lekarz wypisał skierowanie i uzgodnił telefonicznie z dyrektorem Zakładów
Mięsnych, że zwierzę zostanie przyjęte na tzw. „sanitarkę” – mówi K.
Wiśniewski. – Załadowałem więc krowę na przyczepkę i pojechałem ciągnikiem do
Ełku. Na miejscu byłem przed godz. 16. Tam jednak ochrona powiedziała, że nic z
tego nie będzie, bo nikogo już nie ma. Ponieważ ubój był uzgadniany
telefonicznie, poprosiłem, aby to sprawdził. Nic z tego nie
wyszło.
Opisane zdarzenie nie jest jednostkowym przypadkiem.
Hodowcy coraz częściej narzekają, że wraz z nadejściem weekendu nie mają co
zrobić z bydłem po wypadku.
Gdyby na naszym terenie funkcjonowała jakaś rzeźnia, to nie byłoby
problemu – stwierdza Andrzej Kaczmarek, z-ca powiatowego lekarza weterynarii
w Ełku. – Właściwie w tygodniu ubojowiec jest w Zakładach Mięsnych do późna.
Jednak firma nie pracuje w soboty i niedziele, a nie można nikomu nakazać
skupowania powypadkowych zwierząt.
Rolnicy proponują, aby w
Zakładach Mięsnych ustalić jakieś weekendowe dyżury. Czy jest to możliwe?
Wczoraj nie udało nam się tego ustalić. Prezes firmy był bowiem
nieuchwytny.
Nie możemy czekać przez dwa dni, aż otworzą zakład – mówią oburzeni
rolnicy. – Przecież to był wypadek. Nie dość, że zwierzę bardzo cierpi, to
jeszcze traci na wartości. Mięso się psuje i skóry też nie można później
sprzedać. A przecież to zdrowa krowa. Ponosimy straty i nie wiemy, co
zrobić...
Za zdrową krowę po wypadku można dostać ok. 1 tys. zł. To
jedna trzecia jej rzeczywistej wartości. Rozwiązaniem byłoby ubezpieczenie. Te
jednak jest zbyt drogie. Właściciel średniej wielkości gospodarstwa hodowlanego
musi na nie przeznaczyć rocznie kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Jest to problem, którego nie rozwiąże się na szczeblu powiatu. To temat dla wyższych władz – dodaje Andrzej Kaczmarek. – Każdy przypadek musi być konsultowany z lekarzem, ponieważ należy wykonać badania rozpoznawcze na BSE. Kierujący do uboju z konieczności muszą się upewnić, że sztuka zostanie przyjęta. Skierowań nie można wypisywać w ciemno i liczyć, że rolnik jakoś sobie poradzi.