Tanie testy natychmiast wykrywające skażone mięso, a w przyszłości surowica z przeciwciał, która uleczy ludzi cierpiących na chorobę Creutzfeldta-Jakoba. Takie nadzieje daje praca na temat chorobotwórczych prionów opublikowana w najnowszym numerze "Nature Medicine"
Do połowy lat 80. choroby objawiające się gąbczastymi
zmianami w mózgu interesowały garstkę neurobiologów. Na kameralnych
konferencjach omawiali nieliczne przypadki scrapie wśród owiec czy choroby
Creutzfeldta-Jakoba (CJD) trapiącej statystycznie jedną osobę na milion.
Wszystko zmieniło się po 1987 r., kiedy w Wielkiej Brytanii opublikowano
doniesienie o pierwszej krowie, która padła na podobną chorobę. W kolejnych
latach choroba czyniła prawdziwe spustoszenie wśród brytyjskich stad bydła.
Apogeum przypadło na rok 1993, kiedy rejestrowano po tysiąc chorych krów
tygodniowo.
Eksperci
uspokajali, że zaraza nie jest groźna dla ludzi. Zalecali jedynie unikanie mięsa
chorych zwierząt. Aż do roku 1994, gdy Victoria Rimmer, 16-latka z Nowej Walii,
zapadła w śpiączkę, a biopsja mózgu wykazała objawy niemal identyczne z CJD.
Specjaliści byli w szoku - dotąd średnia wieku umierających wskutek tej choroby
wynosiła... 68 lat. Niestety, eksperymenty potwierdziły możliwość zarażenia się
od zwierząt. Alarmowała także statystyka zachorowań. Do końca maja tego roku
odnotowano 131 ofiar w Wielkiej Brytanii, sześć we Francji i po jednym przypadku
w Irlandii, Kanadzie, USA, Włoszech i Hongkongu. Średnia wieku zmarłych to 28
lat.
Dzikie białko...
Walkę z chorobą szalonych krów utrudniało to, że nie do końca było wiadomo,
co ją powoduje. W efekcie decydowano się nieraz na profilaktyczne wybijanie
tysięcy sztuk bydła, co trudno nazwać metodą XXI wieku. Do początków lat 80.
uważano, że choroby typu BSE lub CJD powodują niezwykle wolno namnażające się
wirusy. Ta powolność miała tłumaczyć problemy z ich wykryciem i hodowlą w
laboratorium. Znalazł się jednak uczony, którego nie zadowalało takie
wyjaśnienie. Stanley Prusiner z Uniwersytetu Kalifornii ogłosił karkołomną,
zdawało się, hipotezę, że priony to zakaźne cząsteczki białka pozbawione
materiału genetycznego. Koncepcja "chorobotwórczej cząsteczki" przekazującej
informację bez udziału np. DNA była ciosem w jeden z dogmatów
biologii!
Prusiner sugerował, że informacja zapisana jest w
kształcie prionu, a jego rozmnażanie polega na "zmuszeniu" pewnej grupy białek w
komórce do zmiany struktury przestrzennej na niewłaściwą, chorobotwórczą. W ten
sposób stawały się one nowymi prionami zdolnymi do roznoszenia
choroby.
Do tej pory nikt nie wymyślił lepszej hipotezy, zaś
sam Prusiner otrzymał za nią w 1997 r. Nagrodę Nobla. Teoria ta wyjaśnia po
części, dlaczego organizm nie broni się przed prionami - to przecież jego własne
białka. Jak z nimi walczyć, by nie uszkodzić ich "zdrowych", potrzebnych komórce
sąsiadów? Sytuację pogarsza jeszcze budowa "złych" prionów - zbijają się w
grupy, co sprawia, że układ odpornościowy nie może się do nich dobrać. Nie
wytwarza więc odpowiednich przeciwciał - cząsteczek, które krążą po organizmie
jak zwiadowcy, chwytając intruzów i alarmując inne białka i krwinki, które są
zdolne zniszczyć zagrożenie.
...z piętą
achillesową
Po piętnastu latach badań prof.
Cashmanowi z Uniwersytetu Toronto udało się w końcu znaleźć metodę na
rozróżnianie obu form białka prionowego. Wymyślił, jak nauczyć nasze
przeciwciała, by atakowały "złe" priony. Najpierw założył, że chorobotwórcze
formy białka - w związku z ich nieco odmiennym kształtem i właściwościami
fizycznymi (są np. słabo rozpuszczalne w wodzie) - mogą "pokazywać" blisko swej
powierzchni inne fragmenty łańcucha aminokwasów. I okazało się, że miał rację -
badania "złych" prionów w kwaśnych roztworach potwierdziły lepszą "widoczność"
aminokwasu tyrozyny.
Kanadyjscy naukowcy znaleźli trójkę
aminokwasów (w układzie tyrozyna-tyrozyna-argninia), która w zmienionym
chorobowo białku powinna być nieco lepiej widoczna niż w cząsteczce "zdrowej".
Ponieważ jednak zakaźne priony dobrze się kryją przed przeciwciałami, badacze
skonstruowali sztuczne białko z takim właśnie fragmentem aminokwasów, które
wstrzyknięto królikowi. Organizm zwierzęcia zaczął wytwarzać przeciwciała,
naukowcy wyizolowali je z jego krwi, po czym nastąpił najważniejszy fragment
doświadczenia. Przeciwciała dodano do próbek pobranych ze zdrowych i
wyniszczonych przez priony mózgów myszy. Efekt? Rewelacja! Przeciwciała z
niezwykłą precyzją wychwytywały tylko źle pozwijane priony, "nie zwracając
uwagi" na białka w prawidłowej formie.
"Trochę baliśmy
się fałszywych sygnałów - powiedział "Gazecie" prof. Cashman. -
Fragment prionu, który był naszym celem, jest dość mały i zapewne często
spotykany w różnych białkach. Najwyraźniej jednak zawsze jest schowany we
wnętrzu cząsteczki białka, bo nasze przeciwciała nie wiązały się ze zdrowymi
komórkami nerwowymi i białymi krwinkami, które to wytwarzają dziesiątki tysięcy
różnych białek. Na szczęście łączyły się tylko ze "złymi" prionami"
wyjaśnił prof. Cashman.
Na żmije, tężec i...
priony
Czy jest się czym ekscytować? Oczywiście, że
tak. Odpowiednio spreparowane przeciwciała są dziś powszechnie stosowane w
diagnostyce - m.in. w tanich i szybkich testach ciążowych czy przy oznaczeniach
ilości hormonów we krwi (kosztują ok. 30 zł). Równie łatwo i niedrogo można więc
byłoby badać np. mięso, by wykluczyć jego skażenie prionami. W Polsce (jak też w
Unii Europejskiej) robi się to obecnie w dwuetapowej procedurze trwającej do
sześciu godzin (jedno badanie kosztuje ok. 100 zł). Co ważne - analizy
przeprowadza się dopiero po uboju lub śmierci zwierzęcia, pobierając próbkę z
pnia mózgu. Podobnie ostateczne potwierdzenie, że człowiek cierpi na vCJD, na
razie może odbyć się dopiero... po jego śmierci. Rozstrzygającą kwestią jest
bowiem analiza mózgu denata.
Nawet gdy chorobę podejrzewa się
jeszcze za życia, to lekarze i tak nie potrafią zapobiec jej rozwojowi.
Tymczasem najnowsze odkrycie po raz pierwszy w historii badań chorób prionowych
daje nadzieję na opracowanie skutecznego leku.
Surowice
podawane w razie ukąszenia żmii lub przy ryzyku zakażenia tężcem to nic innego
jak po prostu roztwory odpowiednich przeciwciał, których zadaniem jest
wychwycenie toksyny, która dostała się do organizmu. Tak też mogłyby działać
przeciwciała opracowane przez zespół prof. Cashmana. Po wykryciu choroby
prionowej pacjent dostawałby zastrzyki z antyprionową surowicą, a zawarte w niej
przeciwciała miałyby taką misję jak ochroniarze w dyskotece - unieruchomić
napastnika i wezwać specjalistów (z układu odpornościowego), by ostatecznie
rozprawili się z intruzem.
Rezultaty osiągnięte przez kanadyjskich
uczonych są bardzo obiecujące, choć wymagają jeszcze potwierdzenia w innych
laboratoriach. Jednak wynikami zainteresował się już teraz przemysł, wietrząc
spore zyski. Powstało nawet konsorcjum trzech firm medyczno-biotechnologicznych,
które ma czuwać nad przebiegiem dalszych badań i ewentualnie doprowadzić do ich
komercjalizacji.