Hodowla królików jest szansą dla małych gospodarstw rolnych. Z trzech krajowych ubojni, które zdobyły certyfikat na eksport, dwie znajdują się w regionie podkarpackim: w Rymanowie i Dębicy. Jednak te przetwórnie muszą sprowadzać żywiec z innych części kraju i rywalizować o dostawców.
W Unii Europejskiej mięso królicze jest poszukiwane, bo konsumenci uważają je
za zdrowsze od wołowiny czy wieprzowiny. - Wcześniej barierą dla eksportu
były tanie króliki z Chin. Gdy Zachód przestał je sprowadzać, otworzyły się
przed nami spore możliwości. Eksportujemy królicze tuszki do Niemiec, Francji,
Szwajcarii. Zgłaszają się Austriacy i Anglicy zainteresowani naszą produkcją
- mówi Wojciech Szopa, prezes zarządu Gminnej Spółdzielni w Rymanowie, do której
należy ubojnia.
Zakład przetwarza rocznie około 300 ton króliczego żywca.
Mógłby przerabiać drugie tyle, ale brakuje zwierząt do uboju. Firma deklaruje,
że skupi każdą liczbę i płaci od ręki. Niestety, dostawców musi szukać w
okolicach Chełma, Lublina, Zamościa, a nawet Łodzi. Rolnicy podkarpaccy boją się
inwestować w króliki, bo hodowla jest ryzykowna ze względu na dużą podatność
tych zwierząt na choroby.
- Hodowla jest trudna, ale zapewnia "szybkie
pieniądze". Zwierzęta do uboju nadają się już po 3 miesiącach. Już 200 matek
daje gwarancję opłacalności hodowli. To szansa dla małych, 1-2 hektarowych
gospodarstw - mówi prezes Szopa.
Królicze mięso to rarytas. W Polsce kilogram kosztuje 18 zł, Francuzi płacą 100 zł (25 euro). Dla porównania, w skupie za kilogram żywca wieprzowego płaci się ok. 4 zł.
Zachodni rynek jest jednak wymagający. Produkcja w Rymanowie odbywa się w sterylnych warunkach. Spółdzielnia zainwestowała 500 tys. zł w dostosowanie ubojni do wymagań UE i wprowadzenie systemu jakości HCCAP. Przetwarza także mięso dla Gerbera.