Taka wielka ferma to przysłowiowy nóż w plecy wielu rolnikom - mówi o mającej powstać w Bykowie koło Korsz potężnej fermie trzody chlewnej. Po Gołdapi i Pieniężnie to trzecia próba ulokowania na Warmii i Mazurach prawdziwej bomby ekologicznej. Protestują przeciwko tej inwestycji rolnicy.
Ferma trzody chlewnej w Bykowie koło Korsz jest przewidziana na osiem tysięcy macior. - Osiem tysięcy macior to około 160 tysięcy tuczników rocznie - przelicza prezes Warmińsko-Mazurskiej Izby Rolniczej w Olsztynie Bogdan Aleksiejczuk. - To koniec wielu producentów, taka wielka ferma to przysłowiowy nóż w plecy wielu rolnikom. Nie mówiąc już o bombie ekologicznej, którą sami sobie gotujemy.
O zgodę na utworzenie potężnej chlewni stara się firma Prima Farm. Pomysł ten
wywołuje jednak dużo kontrowersji. Aleksiejczuk zwrócił się do Krzysztofa
Zaręby, głównego inspektora ochrony środowiska z prośbą o natychmiastowe
podjęcie czynności sprawdzających "nielegalne zasiedlanie 8-tysięcznym stadem
macior fermy Bykowo, gmina Korsze".
- Uruchomienie produkcji trzody na
tak wielką skalę zagraża środowisku naturalnemu i istnieniu mniejszych
gospodarstw rodzinnych utrzymujących się z produkcji wieprzowiny - napisał
Aleksiejczuk.
Gminie nic do tego
Władze gminy Korsz na terenie, której
leży Bykowo wiedzą, że obiekty byłego PGR są przystosowywane do potrzeb
hodowlanych. - W Bykowie była kiedyś wielka ferma - mówi Adam Zadłużny,
wiceburmistrz Korsz - Za czasów pegeer było tam nawet 24 tys. sztuk świń, od
macior i prosiąt po tuczniki. Jednak wszelkie decyzje w sprawie budowy fermy
zapadają poza gminą, w starostwie w Kętrzynie - dodaje wiceburmistrz. -
To tam wydają pozwolenie na budowę, to tam jest nadzór sanitarny. Gminie nic
do Bykowa. To prywatna własność.
Ferma bez macior
Ryszard Kaczmarczyk, starosta kętrzyński
zapewnia, że na razie macior na fermie w Bykowie nie będzie. - Oddawane do
użytku nowe pomieszczenia nie spełniały podstawowych wymogów sanitarnych -
mówi starosta. - W Bykowie będą trzymane prosięta do 6. tygodnia. Później
prawdopodobnie zostaną rozwiezione do indywidualnych rolników, którzy w zamian
za kontynuację produkcji mają otrzymywać pasze, leki dla zwierząt i rekompensaty
pieniężne - dodaje Kaczmarczyk.
- Rolnikom mają płacić 30 złotych od odchowanego tucznika. To jakie to pieniądze? - zżyma się Aleksiejczuk. - Na przetrwanie, bo zarobek na tym żaden. Nie wiem zresztą, czy zasiedlenie pomieszczeń maciorami po byłym pegeerze będzie legalne? Czy właściciel otrzymał zezwolenia na przewóz zwierząt?
Pod nadzorem lekarza
Z pewnością takiego pozwolenia nie
wydał Józef Mikucki, powiatowy lekarz weterynarii w Kętrzynie. - Dokumenty
takie wystawia tylko lekarz weterynarii odpowiedzialny za teren, z którego
zwierzęta są wywożone - wyjaśnia lekarz.
A skąd przyjadą maciory? Tego nie sposób się dowiedzieć, bo gdy pada pytanie o lochy, wszędzie odkładają słuchawkę telefonu.
Wiadomo tylko tyle, że firma Prima Farm wystąpiła do lekarza powiatowego w Kętrzynie o objęcie nadzorem weterynaryjnym jeszcze wirtualnego stada macior. - Mamy 30 dni na odpowiedź - cytuje przepisy Mikucki. - Najpierw musimy zobaczyć, w jakich rzeczywiście warunkach będą trzymane zwierzęta.
Gigant w tle
Bogdan Aleksiejczuk raczej nie ma
wątpliwości, kto kryje się za tą inwestycją. - Przypuszczam, bo nikt nam nie
chce tego ujawnić, że udziały w fermie w Bykowie może mieć amerykański koncern
Smithfield Foods, zajmujący się produkcją trzody chlewnej na wielką skalę -
wróży prezes Aleksiejczuk. - Próbowali budować fermy w Gołdapi, ale po
sprzeciwach mieszkańców, rolników wycofali się, to próbują dalej.
Amerykańska firma zajmująca się przemysłowym tuczem trzody chlewnej szuka nowych przyczółków, bo w USA grunt mu się pali pod nogami. Obrońcy praw zwierząt, ekolodzy naciskają, a kilka lat temu koncern ukarano gigantyczną karą ponad 12 mln dolarów za zanieczyszczanie środowiska. Dlatego przenosi swoje fermy m.in. do Ameryki Południowej i Europy. Chce produkować też w Polsce. Koncern próbował budować fermy w Gołdapi, ale po sprzeciwach mieszkańców i rolników wycofał się. Potem trzy tajemnicze spółki z Pieniężna, figurujące pod jednym adresem, chciały zbudować kolejne ogromne fermy trzody chlewnej i dużą ubojnię w naszym województwie (w gminach Orneta, Pieniężno i Górowo Iławeckie). Spółki miały ponoć dysponować kapitałem 60 mln dolarów. Gdyby inwestycje spółek z Pieniężna doszły do skutku, produkowały około 140 tys. tuczników rocznie. Jednak z interesu wyszły nici, m.in. po ujawnieniu sprawy przez "Gazetę". Po naszym tekście sprawą zainteresowała się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i wydaje się, że sprawa upadła, bo jak powiedział nam przedstawiciel jednej z tych spółek, po artykule nie ma przychylnej atmosfery dla tej inwestycji.
Uchwała to nie prawo
W lutym tego roku Sejmik Województwa
po aferze związanej z planami wybudowania fermy koło Gołdapi przyjął stanowisko,
w którym zaprotestował przeciwko działalności na Warmii i Mazurach korporacji
budujących przemysłowe fermy tuczu. Problem w tym, że uchwała nie jest
obowiązującym prawem.
- To strategia, kierunek rozwoju regionu, ale nie obowiązujące prawo - mówi Andrzej Ryński, marszałek województwa. - Powinniśmy chronić lokalnych producentów, nasze środowisko, ale nie możemy też z góry odrzucać wszystkich potencjalnych inwestorów.
Przeciwko wielkim fermom protestują też w Linowcu koło Nowego Miasta Lubawskiego, gdzie powstaniu fermy przeciwni są nie tylko mieszkańcy wsi, ale i radni gminy Grodziczno. W Linowcu miałaby stanąć chlewnia na 15 tys. tuczników. - Nie chcemy koncentracji takich obiektów - mówi Kazimierz Konicz, przewodniczący Komisji Rolnictwa Rady Gminy Grodziczno - Bo to nic dobrego nie wróży.
W Bykowie i w okolicy ludzie nie wiedzą jeszcze, co tak naprawdę myśleć o fermie. - Boję się, że będzie śmierdziało - mówi mieszkanka wsi. - Gdzie odprowadzane będą te tony gnojowicy?
- Co tam gadać - stawia sprawę jej sąsiad. - Przy tak dużym bezrobociu będziemy mogli wreszcie pracować. Już część z nas pracuje przy adaptacji budynków. A co to za różnica dla kogo pracujemy? Pieniądze nie śmierdzą.