Hossa na produkty rolne szybciej przekonała chłopów do Unii niż długie miesiące propagandowych pogadanek w telewizji. Ale czy polska wieś wykorzysta swoje pięć minut?
Gdy 1 maja Zygmunt Rząp, sołtys kurpiowskiej wsi Olszyny, wieszał nad bramą swojego gospodarstwa flagi Polski i Unii Europejskiej, sąsiedzi sobie z niego dworowali. Ale dziś, kiedy nagle wzrosły ceny skupu żywca, a z nimi dochody rolników, przyznają mu rację. Chętnie zachodzą do jego świeżo wybudowanej knajpy, gdzie wiszą w ramkach kartki z wykaligrafowanymi wersetami "Mazurka Dąbrowskiego" i hymnu UE "Ody do radości". - Kiedy parę miesięcy temu znajomi namawiali mnie, żebym się przeniósł do Warszawy, ja im odpowiedziałem: co po 1 maja zmieni się w mieście? Nic. A u mnie w Olszynach będzie coraz lepiej - mówi z satysfakcją Rząp.
Jeśli ktoś dziś może z czystym sumieniem powiedzieć, że zyskał na integracji, to na pewno chłopi. Może nie małorolni, którzy nie mieli nic na sprzedaż, ale na pewno ci bogatsi, właściciele ferm drobiu, dużych stad bydła i trzody chlewnej, a także producenci mleka. Ceny skupu bydła i trzody chlewnej są dziś o ponad 30 proc. wyższe niż przed rokiem, drobiu o 14 proc., mleka o prawie jedną piątą.
Prosię na chów kosztuje na targowisku 95 zł, gdy rok temu niewiele ponad 70. Każdy specjalista od produkcji rolnej wie, że ceny prosiąt to czuły wskaźnik opłacalności produkcji wieprzowiny. A tak opłacalna nie była od lat. To efekt otwarcia rynku europejskiego.