Kiedyś w Zatomiu Starym było kilkanaście gospodarstw nastawionych na hodowlę bydła. Dziś pozostały cztery.
Dzień w gospodarstwie Michała i Lidii Łazowskich z Zatomia Starego rozpoczyna się przed szóstą. Pół godziny później 70 byków i jałówek dostaje śniadanie. Jadłospis jest stały: na śniadanie pasza treściwa, na obiad kiszonka i siano na podwieczorek. Praca przy bydle opasowym, czyli produkowanym na mięso, jest bardzo ciężka, bo trzeba się nanosić – mówi pani Lidia. – Gdybyśmy podsumowali wszystkie posiłki, to łączna masa karmy wraz z wodą sięga dziennie nawet 50-60 kg na jedną sztukę. Przed południem należy usunąć obornik, którego spod 70 krów Łazowscy codziennie sprzątają ponad dwie tony.
Urodziwe byki
Jeszcze trzy lata temu większość gospodarzy w Zatomiu Starym zajmowała się produkcją mleka. Musieliśmy się przestawić, bo mleko się nie opłacało – wspomina M. Łazowski – dziś po krowach zostały nam tylko dyplomy z wojewódzkich i ogólnopolskich wystaw. Łazowscy zaczęli hodować bydło opasowe. Wybrali akurat to, bo mają ponad 20 ha łąk. Zdecydowali się nawet na dzierżawę kolejnych terenów, więc nie narzekają na brak własnej paszy. Cykl produkcyjny w przypadku bydła hodowanego na mięso, od urodzenia do uboju, trwa 1,5 roku. W tym czasie niektóre byki hodowane w gospodarstwie w Zatomiu Starym osiągają wagę 600-700 kg.
Zdrowa polska mućka
W skupie za kilogram żywca (dobrej, młodej wołowiny) rolnicy otrzymują dziś 3-3,10 zł. Żeby produkcja była opłacalna, hodowca powinien dostać 3,60 zł – uważa Łazowski. – Na szczęście nie mamy przynajmniej problemów z odbiorem. Przyjeżdżają do nas samochody z zakładów mięsnych z Buku pod Poznaniem, a nawet spod Sieradza. W porównaniu z rolnikami z zachodniej Europy, polscy hodowcy stosunkowo lekko przeszli obok problemu choroby wściekłych krów (BSE). Przykład naszego gospodarstwa pokazuje, że polska krowa karmiona jest w sposób tradycyjny, więc nie ma obaw, że zostanie zarażona BSE – uważają Łazowscy. Owszem, był moment, że zakłady nie chciały naszego mięsa, ale bardziej była to psychoza wywołana przez media, niż rzeczywiste poważne zagrożenie dla zdrowia osób jedzących wołowinę. Czy jednak po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej nasze stada nadal będą wolne od choroby wściekłych krów?
Unijne obawy
Zarówno Łazowscy, jak i ich nastawieni na produkcję bydła sąsiedzi z niepokojem patrzą w przyszłość. Po wejściu do Unii Europejskiej zostanie ograniczona produkcja i jeżeli cena żywca wołowego nie pójdzie wtedy w górę, to leżymy – mówi pani Lidia. – Już teraz widać, jaka jest koniunktura. Kiedyś w naszej wsi było kilkanaście gospodarstw nastawionych na hodowlę bydła. Dziś zostały cztery.