Byliśmy czy jesteśmy europejską, a może światową potęgą w produkcji wieprzowiny? Przekonanie o tym, że czego jak czego, ale świń i schabowego to w Polsce nie brakuje, towarzyszy nam przecież od lat. W latach 70. nasza produkcja wieprzowiny stanowiła wszak 10% całej produkcji tego mięsa w Europie, w tym samym czasie eksportowaliśmy blisko cztery razy więcej tego mięsa, co nasi węgierscy bratankowie.
Polski bekon często gościł na stołach wymagających Anglików, a szynką Krakus zajadali się Amerykanie. Poczucie mocarstwowości na rynku trzody umocnił jeszcze popyt na nasz żywiec wieprzowy po otwarciu polskich granic na unijny rynek. Teraz zaś gołym niemal okiem widać zainteresowanie największych światowych koncernów mięsnych naszą mięsną branżą. Czy oznacza to, że polska produkcja wieprzowiny ma przyszłość, czy też że jesteśmy po prostu łakomym i łatwym kąskiem do pożarcia?
Na razie trzodową potęgą, przynajmniej na skalę europejską,, jesteśmy bez wątpienia – ze stadem ponad 18 mln świń i z produkcją ponad 2 mln ton wieprzowiny rocznie znajdujemy się na siódmym miejscu wśród największych producentów trzody na świecie. Jednak, co niepokojące, "świat” zaczął nam ostatnio chyba zbyt szybko uciekać spod stóp. Czy ekstensywny sposób chowu trzody, przeważający w polskiej produkcji wieprzowiny, może być traktowany jako zaleta, odróżniająca smakiem i jakością polskie mięso wieprzowe od tego pochodzącego ze zunifikowanej, intensywnej produkcji trzody w wysoko rozwiniętych krajach europejskich? Polska świnia, chowana na ściółce, w małych stadach i karmiona często gospodarskimi paszami jest naszą szansą na produkcję specjalistycznych mięsnych smakołyków, którymi będą się zajadać unijni konsumenci – przekonują zwolennicy ekstensyfikacji produkcji rolnej. Takie teorie prowadzą do tego, by zrobić z polskiego rolnictwa skansen – oburza się Stanisław Zięba, sekretarz generalny Polskiego Związku Producentów, Eksporterów i Importerów Mięsa.