Mody w jedzeniu ryb zmieniają się niczym kreacje na wybiegu, ale jedno pozostaje - nie sposób wyobrazić sobie polskiego stołu wigilijnego bez karpia. Kielecczyzna jest w jego hodowli potęgą, ale trwające właśnie odłowy pokazują, że plony są przed nadchodzącymi świętami marne.
Stawów coraz więcej
Waldemar Pietrasik, dyrektor
Wydziału Środowiska i Rolnictwa Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego, wylicza
wespół ze swym zastępcą Leszkiem Papajem: - Mamy na naszym terenie 79
obrębów hodowlanych, czyli takich, w których jest duża produkcja ryb, głównie
karpi, na przykład Włoszczowa, Górki koło Wiślicy, Młodzawy koło Pińczowa,
Maleszowa, Kołoniec z Rudą Maleniecką, Oksa, Krzelów za Sędziszowem.
Gospodarstwa ze stawami zajmują 3500 hektarów, najwięcej w powiatach Busko - 900
hektarów, Jędrzejów - 600 hektarów, Włoszczowa - 600 hektarów, Końskie - 400
hektarów, Staszów - 300 hektarów. A i agroturystyka kwitnie, każdy gospodarz
stara się mieć zbiornik wodny, nad którym gość posiedzi z wędką i sam złowi
sobie kolację. Śladków Mały jest tu sztandarowym przykładem.
Kłusownicy grasują, że hej
Gdy mowa o wędkarzach,
ożywia się obecny przy rozmowie Wiesław Skubik, komendant wojewódzki Państwowej
Straży Rybackiej.
- Kłusownictwo na stawach jest poważne. Nasze patrole
dwoją się i troją, by pogonić złodziei. Dysponujemy bardzo dobrym sprzętem, ale
mamy tylko pięciu strażników. Na szczęście znakomicie układa nam się współpraca
ze społeczną strażą rybacką, która wespół z nami jeździ po terenie. W tym roku
zatrzymaliśmy 117 osób łowiących ryby z naruszeniem obowiązujących przepisów,
spośród nich 52 nie miały wymaganych dokumentów - informuje komendant
Skubik.
Ciekawe, jak dużo ujęto handlarzy rybackimi sieciami. Hodowcy ryb
klną ile wlezie, bo widzą takich na niedzielnych giełdach samochodowych w
Słomczynie i Miedzianej Górze, na bazarach w Kielcach. - Nie, handlujących
siecią nie ujęliśmy - przyznaje Wiesław Skubik i znając jego pilność wiemy, że
takie przypadki zaraz się znajdą. Karane są nader surowo. Za posiadanie sieci,
gdy się nie jest do tego uprawnionym, grozi skierowanie wniosku do Sądu
Rejonowego, który może ukarać sprzymierzeńca kłusowników grzywną w wysokości 5
tysięcy złotych.
Wirus jest groźniejszy
W ostatnim czasie utrapieniem dla hodowców
karpi jest wirus Koi-Herpesvirus (KHV), powodujący masowe śnięcia ryb, który
dotarł także do Polski. Nie przenosi się on na ludzi, ale potrafi błyskawicznie
zniweczyć nawet 100 procent hodowli. Rozmawiano o tym podczas ogólnopolskiej
konferencji, która odbyła się niedawno w siedzibie Targów Kielce.
Doświadczony lekarz weterynarii Jacek Karwacki, kierownik Zakładu Higieny
Weterynaryjnej w Kielcach, który stoi na pierwszym froncie walki z chorobami
ryb, przyznaje, że hodowcy się boją. - Śmiertelność karpi w przypadku
Koi-Herpesvirus (KHV) jest ogromna, od 50 do 90, a nawet 100 procent hodowli.
Wirus ten szybko się rozprzestrzenił, głównie poprzez handel, bo karpie są teraz
w ciągłej sprzedaży, jak i materiał zarybieniowy. Trudno go wykryć, diagnoza
wymaga najnowszych metod badania materiału genetycznego, czyli techniki PCR,
świetnej aparatury i znajomości objawów choroby. Ciężko więc mówić o masowych
badaniach, dlatego na całym świecie nie wpisano jeszcze KHV na listę chorób
zwalczanych z urzędu. Prowadzone są doświadczenia z prowadzeniem szczepień ryb
przeciwko KHV. Przygotowywane są plany systematycznych badań monitoringowych,
które pozwoliłyby ustalić listy gospodarstw rybackich wolnych od KHV. Istnieje
pilna potrzeba stworzenia przepisów uniemożliwiających rozprzestrzenianie się
wirusa między państwami i gospodarstwami rybackimi. Na razie nie ma dla niego
tamy. To dramat hodowców, który na szczęście na Kielecczyźnie jeszcze nie dał o
sobie znać - podkreśla kierownik Jacek Karwacki.
Musi tatuś usmażyć
Hodowcy rozprawiają jednak nie
tylko o chorobach karpi, ale też o tym, co zrobić, by nie zniknął on z polskich
stołów. Wypierają go bowiem łatwiejsze w hodowli i przyrządzaniu pstrąg i łosoś,
gatunki, które przypominają tuczniki albo brojlery hodowane w klatce. Żywią się
byle czym, paszą z odpadków, której żaden karp nie tknie. Ale wygrywają tym, że
łatwiej je przygotować do porcjowanej sprzedaży i szybko przyrządzić. Młode
gospodynie przeważnie karpia oprawić i podać nie umieją. - Jedna taka w
telewizji przyznawała się, że topi rybę, aby ją zabić w Wigilię, a klient nie
powinien mieć tego rodzaju kłopotów. Poza tym, jak się nie trafi tata wędkarz,
co karpie usmaży albo zrobi z nich galaretę, to ich coraz częściej na wigilijnym
stole nie ma, wypierane są przez ryby łatwiejsze w przygotowaniu - dowodzą
hodowcy. Zauważyli też, że jest moda na odchudzanie, wegetarianizm, a
jednocześnie zniknęły z Kielc smażalnie ryb, nie ma wyspecjalizowanej w ich
podawaniu restauracji.
Marne widoki
Aby jednak było smażenie, musi być
przedtem ryba. Tymczasem rokowania co do plonów karpi są w tym roku niewesołe,
bo chłodna wiosna i początek lata im nie sprzyjały.
- Rewelacji nie
będzie, prognozy mamy gorsze niż w nie najlepszym roku ubiegłym. Myślę, że cena
karpi na święta wyniesie 8,50 złotych plus VAT. W supermarketach pewnie się je
kupi za 9-10 złotych, a w małych sklepach nieco drożej. Tyle że jeśli pochodzić
on będzie z polskich hodowli, na pewno wysoka jakość zrekompensuje wydatek
- zapewnia Krzysztof Jerczyński, który wraz z żoną Ewą od 25 lat prowadzi
gospodarstwo w Kołońcu, specjalizujące się w produkcji materiału
zarybieniowego.