Wielkoprzemysłowa - zwana teraz wielkostadną - hodowla trzody chlewnej jest w Polsce faktem. Budzi niepokój m.in. z powodu zagrożenia, jakie niesie dla środowiska i zdrowia ludzi.
Skoro już więcej niż co 15. sztuka pochodzi z wielkostadnych hodowli, to trudno uznać, że problemu nie ma. Wielu rolników i ekologów nie rozumie, dlaczego do tej pory resorty odpowiedzialne za rolnictwo i środowisko nie określiły, ile świń można hodować w jednym gospodarstwie w naszych warunkach przyrodniczo-glebowych. Przyjmuje się, że najbezpieczniejszy jest chów w gospodarstwach rodzinnych, gdzie nie występują związane z nim negatywne zjawiska. Zaczyna być groźnie, gdy stado liczy powyżej 5000 sztuk.
Prawo polskie mówi o gospodarstwie rodzinnym jako podstawie polskiego rolnictwa, a jednocześnie zezwala się na przemysłową, skoncentrowaną produkcję zwierzęcą. Zarówno resort rolnictwa jak i środowiska zapewniają – całkiem niedawno jeszcze raz podkreślili to ministrowie obu resortów – że fermy tuczu zwierząt nie mogą zagrażać środowisku i że przepisy muszą temu stawiać tamę. To konieczność, bowiem Unia Europejska coraz mniej przychylnym okiem patrzy na taką hodowlę, a Polska ma się dostosowywać do ekologizacji rolnictwa, wprowadzając dyrektywy Unii Europejskiej m.in. odnośnie ochrony gleb i ograniczania produkcji bezściółkowej, a także właściwego gospodarowania odchodami zwierzęcymi. Jednak postawa ministra środowiska nie jest aż tak jednoznaczna.