Podkarpaccy inspektorzy ochrony roślin stwierdzili kilkanaście nowych ognisk zarazy ogniowej. Już nie tylko w powiecie przemyskim, ale też w okolicach Jarosławia, Mielca, Niska i Stalowej Woli. Żeby walczyć z tą groźną chorobą sadów, trzeba wycinać zarażone pędy lub całe drzewa. Wojewódzki inspektor ochrony roślin wydał już trzynaście takich decyzji.
Tych kilkanaście nowo odkrytych ognisk zarazy nie oznacza jeszcze, że choroba w ciągu dwóch tygodni rozprzestrzeniła się w regionie. Świadczy to tylko o większej i słusznej zresztą, mobilizacji pracowników inspekcji ochrony roślin, którzy dotarli prawie wszędzie. W laboratoriach inspekcji niemal codziennie wydawane są opinie: jest choroba czy nie. A w ślad za tym inspektor wojewódzki wydaje decyzje o tym co robić w przypadku zarazy. Wycinane są drzewa, przeważnie porażone pędy, potem wszystko zabezpiecza się środkami chemicznymi.
Zaraza ogniowa jest bakteryjną chorobą drzew owocowych i dzikorosnących. Szczególnie zagraża jabłoniom i gruszom, bo przez nią usychają pędy, kwiaty a nawet owoce. Choroba ta nie zagraża ani życiu ani zdrowiu ludzi! Naraża jednak sadowników na ogromne straty finansowe. To właśnie dlatego inspektorzy odmawiają mediom podawania miejscowości, w których natrafili na ogniska zarazy. Decyzje o wycinaniu pędów lub drzew już jednak zapadły. A inspektorzy zapowiadają dalsze kontrole. Same decyzje urzędników to jednak nie wszystko. Bakterie zarazy ogniowej potrafią utrzymać się w terenie nawet kilka lat. Czy jest więc ratunek? Tak. Każdy sadownik powinien teraz szczególnie przyglądać się plantacjom, i wycinać podejrzane pędy, zanim w jego sadach pojawią się pracownicy inspekcji.