Inspektorzy ochrony roślin wykryli w regionie Podkarpacia kilkadziesiąt przypadków zarazy ogniowej – w sadach i na dziko rosnących drzewach. To jedna z najgroźniejszych chorób w sadownictwie. W porę nie zauważona - potrafi zniszczyć wielohektarowe uprawy i rozprzestrzenić się nawet na kilkaset kilometrów.
Kilkadziesiąt drzew zaatakowanych przez zarazę ogniową inspektorzy odkryli w jednej z podprzemyskich wsi. Nie chcą jednak ujawniać jej nazwy, ani do kogo należą zarażone sady. Wiadomo jednak, że zaraza ogniowa pojawiła się już na trzech dużych plantacjach drzew owocowych i na dziko rosnących głogach. Choroba potrafi doszczętnie zniszczyć drzewo i jego owoce. Na razie inspektorzy z Przemyśla – nakazali wycięcie zarażonych pędów i zwalczanie choroby środkami chemicznymi. Jeśli to nie pomoże – kolejny ruch będzie należał do Podkarpackiego Inspektora Ochrony roślin. Tylko on może wydać decyzję o wycięciu i spaleniu drzew.
Rozprzestrzenienia choroby obawiają się wszyscy sadownicy. W sadach
Stanisława Bartmana z Kraczkowej nigdy nie było zarazy, ale rolnik wie, czym
mogłoby się to dla niego skończyć – likwidacją całego sadu. W Podkarpackiem
zaraza pojawiła się po raz pierwszy cztery laty temu w rejonie Mielca. Wtedy
skutecznie zwalczono jej pierwsze objawy.
Podkarpacki Inspektor Ochrony
Roślin nie wie jeszcze czy wyda decyzję o wycięciu zarażonych drzew. Czeka na
informację pracowników terenowych o tym, jak bardzo zaawansowana jest ta choroba
w podprzemyskich sadach.