Niektóre ubojnie na Dolnym Śląsku płacą już za brojlery poniżej 2 zł. Sytuacja staje się tragiczna. Wielu hodowców utrąciło płynność finansową i banki nie chcą udzielać im kredytów. Niemal każdy hodowca jest wierzycielem ubojni.
W Polsce jest 4,5 tysiąca ferm. Trzysta tysięcy ludzi utrzymuje się z nich przy życiu. Drobiarstwo jest odbiorcą 3,5 mln ton zbóż. Niestety jako jedyne nie dostało obiecanych przez Ministra rolnictwa dopłat do eksportu. Teraz zachodnie koncerny stosują ceny dumpingowe, aby ostatecznie wyeliminować polską konkurencję – mówią hodowcy i określają takie praktyki krótko: import kosztów, eksport zysków.
Nikt nie sprawdza ile mięsa drobiowego przewozi dany importer. Hodowcy domagają się dokładnych kontroli na granicy. Andrzej Jaruba z Ścinawy twierdzi wręcz, że w majestacie prawa dokonywany jest przemyt. Cóż z tego, że tworzy się mechanizmy w postaci cen progowych dostępu do rynku, jeśli cena progowa dostępu do kurczaka wynosi 3.507 zł za tonę, do czego trzeba doliczyć koszty frachtu, koszty podatku granicznego i nawet minimalnego cła. Kurczak z importu byłby dużo droższy niż obecnie dostępny na rynku. Dziwię się więc, że kolejny raz mówi się nam, ze wchodzi jakiś kontyngent. Tymczasem ceny spadają, ale nie jest temu winna nadpodaż, lecz niekontrolowany import. I chociaż potwierdziła to Najwyższa Izba Kontroli, nikt się tym nie przejął.
Przed kilku laty w Polsce było 11 tys. kurników. Na samym Dolnym Śląsku było ich 1100. W chwili obecnej wiele z nich stoi pustych. Co miesiąc kilka z nich pada . Sytuacja jest bardzo ciężka – twierdzi Andrzej Danielak, wiceprezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Drobiu – zysk ze sprzedaży drobiu jest o kilkadziesiąt procent niższy niż koszty jego wyhodowania i to powoduje lawinowa utratę płynności finansowej.