Jesteśmy o krok od bankructwa - alarmują hodowcy drobiu. Nadprodukcja, drożejące w zastraszającym tempie pasze i coraz niższe ceny skupu doprowadziły do upadku pierwszych ferm. Ratunkiem mógłby być eksport do Unii Europejskiej, która dotąd importowała duże ilości drobiu z Azji, ale polskim producentom skończył się... kontyngent bezcłowy. A bez tego eksport jest nieopłacalny.
Choć polskie kury nie chorują na "ptasią grypę", nasze drobiarstwo jest w najgłębszym od lat kryzysie. Hodowcy nie wiedzą, czy przetrwają do maja, kiedy otworzą się granice i znikną kontyngenty. Wszystkiemu winna jest nadprodukcja i niższe zbiory zbóż w ubiegłym roku. Ceny pasz wzrosły z tego powodu o ponad 20%. O tyle samo spadły ceny skupu.
"Zedwud" - największy producent jaj i piskląt na Pomorzu Środkowym - musiał zamknąć jedną z ferm, czyli dziesięć kurników. Pracę straciło ponad 20 osób. Firma sprzedaje 250 tys. piskląt miesięcznie. Ale zainteresowanie hodowców jest coraz mniejsze; w ciągu 3 miesięcy popyt spadł o połowę. Odbiorcy, jeśli już kupują pisklęta, to płacą za nie po kilku miesiącach.
Do końca roku w ramach kontyngentu bezcłowego drobiarze mogli sprzedać do krajów Unii prawie 50 tys. ton mięsa. Kontyngent jednak się skończył i nie wiadomo, czy przed wejściem Polski do Unii będzie nowy. Polscy hodowcy drobiu tylko w ubiegłym roku zwiększyli produkcję o 10 %. Liczyli, że Unia będzie kupować coraz więcej naszego mięsa. Teraz może okazać się, że się przeliczyli.