W milionach złotych można już liczyć straty, jakie ponoszą zakłady mięsne na Podkarpaciu na skutek opieszałości brukselskich urzędników. Zainwestowały, spełniły normy, weszły do Unii i... nic. Nadal nie mogą handlować z krajami wspólnoty.
Wytwórnia Salami "Igloomeat - Sokołów" w Dębicy. Działa od dziesięciu lat, zatrudnia sto siedemdziesiąt osób. Dwa lata temu spółka rozpoczęła wyścig z czasem, by jeszcze przed wejściem do Unii dostosować się do jej norm. Za siedem i pół miliona złotych wymieniono podłogi, drzwi, okna, wyremontowano hale, szatnie i sanitariaty, zakupiono drogi sprzęt. I udało się. Mimo to do dziś firma nie znalazła się na liście zakładów dopuszczonych przez Brukselę do handlu na rynkach Unii. Firma oblicza, że nieobecność na unijnym rynku kosztuje ją do dziś już ponad trzy miliony złotych utraconych zysków. Ta sytuacja niepokoi także polskie służby weterynaryjne.
W podobnej sytuacji tylko na Podkarpaciu jest sześć zakładów przetwórstwa mięsa. Bruksela nie wyjaśnia przyczyn opóźnienia. Do tej pory dopuściła na rynek Unii trzydzieści trzy takie firmy z naszego regionu. Taka sytuacja budzi smutne skojarzenia. Centralne sterowanie zawsze kusi, by ręcznie kierować rynkiem, niezależnie od tego czy sterownia jest w Moskwie czy w Brukseli.