Sejmowa podkomisja odrzuciła w całości ustawę o nadmiernych zapasach. Jeśli to samo zrobi Sejm, przedsiębiorcy nie będą musieli liczyć zapasów. Ewentualne unijne kary zapłaci państwo.
Specjalna podkomisja sejmowa ds. ustawy o opodatkowaniu nadzwyczajnych zapasów żywności, zamiast poprawiać, odrzuciła ją w całości. Projekt ustawy rząd przygotował pod dyktando Unii. Obawia się ona, że kraje kandydackie zaraz po akcesji mogą zalać jej rynek tanimi towarami.
Sprowadzą je, wcześniej wykorzystując różnicę w wysokości ceł, jakie są między Unią a krajami kandydackimi. Unii chodzi o to, by karać spekulantów, którzy przed akcesją będą mieli nadmierne zapasy.
Zgodnie z ustawą powinna wejść do 1 maja br., każdy rolnik, handlowiec czy przetwórca, który 30 kwietnia będzie miał w magazynie nadmierne zapasy jakiegoś produktu żywnościowego (o ponad 10 proc. wyższe, niż miał przeciętnie tego dnia kalendarzowego w ostatnich trzech latach) będzie musiał zapłacić karę. I to bardzo wysoką - np. za tonę "nadmiernej" pszenicy właściciel musiałby zapłacić 95 euro kary. Na liście jest ponad dwieście towarów, m.in. mięso, cukier, zboża, mąka, masło itd.
Ustawa nie podoba się nawet rządowej koalicji. Panuje powszechne przekonanie, że jest ona szkodliwa dla gospodarki i bardzo kosztowna. Doprowadzi do trudnych do oszacowania wydatków administracyjnych na kontrolowanie i liczenie zapasów, wzrostu inflacji i bezrobocia spowodowanego upadkiem wielu firm, które mogą zrujnować wysokie kary za zgromadzenie nadmiernych zapasów.
We wtorek podkomisja praktycznie nie obradowała, bo po wysłuchaniu opinii stowarzyszeń przedsiębiorców (tak jak przewidywaliśmy we wtorkowej "Gazecie") poseł Piotr Krutul z LPR zgłosił wniosek o odrzucenie ustawy. Poparli go przedstawiciele PO, PiS, PSL i SKL. Za poprawianiem ustawy głosowali dwaj posłowie - Samoobrony i FKP. Posłowie SLD na posiedzenie podkomisji nie przyszli.
- Z opinią, co zrobimy, poczekamy na decyzję polskich władz - powiedział nam Gregor Kreuzhuber, rzecznik komisarza UE ds. rolnictwa Franza Fischlera.
Fritz Bolkestein, unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego, po spotkaniu z polskimi posłami mówił: Moja władza w zakresie podatków jest ograniczona i nie znam podstaw prawnych wprowadzenia tej ustawy. Ten podatek miałby trafiać do budżetu państwa. A to byłaby dobra rzecz dla Polski, bo ma za duży deficyt budżetowy.
Jeśli jednak członkowie polskiego parlamentu narzekają na tę propozycję, na pewno ich wysłucham i zapytam o to komisarza Fischlera. Nie wiem, czy tę listę da się zmniejszyć, np. z obecnych 200 do 100 produktów.
Teraz ustawa z rekomendacją podkomisji "odrzucić" trafi w piątek na posiedzenie sejmowej komisji europejskiej, a potem na posiedzenie Sejmu.
Jeśli komisja europejska niczego w ustawie nie zmieni, to najprawdopodobniej przepadnie ona w Sejmie. Posłowie dzielą się bowiem tylko na tych, którym w ogóle szkoda czasu na debatowanie nad tymi przepisami i chcą je odrzucić w całości, oraz tych, którzy chcieliby je kompletnie przerobić, a potem przyjąć, by nie drażnić Unii. Który wariant wygra, zależeć będzie od klubów SLD i UP.
Niezależnie od decyzji parlamentu - jak się dowiadujemy od wysokiego urzędnika - prawdopodobnie, kiedy będziemy już członkiem Unii, zaskarży ustawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu.
Zdaniem polskich władz ustawa pogarsza warunki funkcjonowania naszych firm w stosunku do przedsiębiorstw unijnych, o czym najlepiej świadczy wpisanie przez Brukselę na czarną listę towarów do opodatkowania aż dwustu produktów, i to w większości wytwarzanych w kraju, a nie importowanych. Jeśli rząd przegra w Luksemburgu, będzie musiał zapłacić karę.