Mimo, że rząd rozpaczliwie poszukuje oszczędności budżetowych, armia urzędników z roku na rok rośnie. W tym roku wydamy na urzędników w ministerstwach i urzędach centralnych 7,6 mld zł, czyli o prawie jedną piątą więcej niż w ubiegłym.
Rozpoczynając swoje urzędowanie, rząd deklarował oszczędności - przeniósł nawet obrady do mniejszej sali, by zaoszczędzić na elektryczności. Po dwóch latach wicepremier Hausner chce redukować gabinety polityczne ministrów i tnie limity rozmów komórkowych dla urzędników. Mimo trudnej sytuacji budżetowej i szukania oszczędności armia urzędników w administracji publicznej wzrosła w tym czasie o 30 tys. osób.
Można nawet powiedzieć, że to właśnie administracja publiczna ratuje w ostatnich latach statystyki bezrobocia. Dość wspomnieć, że z danych GUS wynika, że właśnie administracja (liczona wraz z obroną narodową i obowiązkowymi ubezpieczeniami zdrowotnymi i społecznymi) były jedną z niewielu dziedzin gospodarki, gdzie zatrudnienie rosło.
Więcej niż w budownictwie
Na koniec II kwartału 2003 roku było większe o 5,7 proc. W administracji pracowało wówczas 552 tys. osób - więcej niż w górnictwie i energetyce razem wziętych. Administracja to - pod względem zatrudnienia - większa branża niż budownictwo (gdzie pracuje niespełna 400 tys. osób) i z pewnością bardziej rozwojowa. Przez ostatni rok zatrudnienie w budownictwie zmniejszyło się o prawie 15 proc. Zresztą w całej gospodarce zatrudnienie powoli, ale systematycznie spada. Administracji to jednak nie dotyczy, a perspektywy na ten rok są świetlane - przewidywany jest jeszcze szybszy wzrost urzędniczej armii - o co najmniej 60 tys. osób, co ma być związane z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. To kosztuje - w budżecie zapisano wzrost wydatków na administrację centralną z niespełna 6,5 mld zł do ponad 7,6 mld zł. Koszty administracji wzrosną więc tylko niewiele mniej, niż wicepremier Hausner chciał zaoszczędzić na zaniechaniu waloryzacji emerytur i rent.
Fabryka ministerstwo
Gdzie siedzą ci wszyscy urzędnicy? Grubo ponad 100 tysięcy z nich pracuje w ministerstwach i urzędach centralnych. Pod względem zatrudnienia ministerstwa mogą śmiało rywalizować z dużymi polskimi firmami - np. kancelarie prezydenta i premiera zatrudniają grubo ponad 500 osób każda, a superresort Hausnera - Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Spraw Socjalnych to prawie 1,5 tys. zatrudnionych. Resort skarbu to ponad 700 zatrudnionych i zatrudnienie, rzecz jasna, nie zmniejsza się wraz ze spadkiem tempa prywatyzacji. W każdym z ministerstw poza ministrem jest kilku podsekretarzy stanu, dziesiątki departamentów i setki urzędników. Z jednej strony rząd zamrażał więc progi podatkowe i wprowadzał nowe podatki, z drugiej żaden z ministrów nie poszukał oszczędności w swoim najbliższym otoczeniu i nie zdecydował się np. na likwidację gabinetów politycznych ministrów, które tak naprawdę nie wiadomo czemu służą. Dopiero teraz wicepremier Hausner zapowiedział ich redukcje, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że jego deklaracje dotyczą obcięcia kilkudziesięciu etatów, podczas gdy planowane jest zatrudnienie kilkudziesięciu tysięcy, trudno mówić o oszczędnościach. Tylko na wynagrodzenia urzędników w ministerstwach i urzędach centralnych wydamy w tym roku prawie miliard złotych.
Kolejnym problemem są różnego rodzaju urzędy centralne i agendy, z których niektóre także zatrudniają nawet kilkaset osób, jak np. Wyższy Urząd Górniczy. Rośnie w siłę także administracja terenowa - w latach 2000-2002 zatrudnienie w urzędach wojewódzkich wzrosło o ponad 40 proc. Teraz wicepremier Hausner chce je zredukować o 15 proc.
Samorządowa armia
Zatrudnienie w administracji samorządowej sięga 180 tys. osób, jednak gwoli sprawiedliwości trzeba samorządowcom przyznać, że w 2002 roku udało im się nieco zmniejszyć zatrudnienie. To właśnie przede wszystkim dzięki redukcji zatrudnienia w powiatach w 2002 r. administracja publiczna mogła się w tym roku pochwalić zmniejszeniem zatrudnienia. Jednak to nadal potężna armia. Dość wspomnieć, że warszawski samorząd zatrudnia około 5 tys. osób.
Przy tej okazji wypada zauważyć, że mimo przekazania wielu zadań administracji centralnej samorządom, zatrudnienie w administracji rządowej bynajmniej nie spadło. W 1989 r. w ministerstwach i urzędach centralnych pracowało 46 tys. osób. Dziś - po kilkunastu latach wzmacniania pozycji samorządów terytorialnych, pracuje ich tam ponaddwukrotnie więcej.
Eksperci twierdzą, że jesteśmy jednym z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów w Europie. Dzieje się tak m.in. dlatego, że instytucje często się dublują, a urzędnicy wykonują nikomu niepotrzebną pracę. Jednocześnie większa urzędnicza armia to dla polityków większa możliwość rozdawania posad znajomym. Dlatego walka z biurokracją jest tak trudna.