Małopolska znalazła się na ostatnim miejscu w Polsce pod względem liczby wniosków o dopłaty bezpośrednie złożonych przez uprawnionych do tego rolników. Na 168 tys. gospodarstw o pieniądze zwróciło się 119 tys. gospodarzy, a więc 71 proc. tych, którym się one należą.
Jeszcze tylko do jutra można składać wnioski o przyznanie dopłat bezpośrednich. Wprawdzie ostateczny termin upływa dopiero 25 lipca, ale spóźnialscy - licząc od 1 lipca - dostaną mniej pieniędzy.
Przypomnijmy, że pierwotnie wnioski można było składać tylko do 15 czerwca, ale Ministerstwo Rolnictwa wystarało się w Brukseli o dodatkowe dwa tygodnie. Jak się okazuje, było to trafne posunięcie, bowiem do połowy czerwca wnioski złożyło tylko 67 proc. uprawnionych rolników. W doliczonym czasie o pieniądze zdecydowało się wystąpić kolejne 18 proc. Są takie województwa, jak wielkopolskie, gdzie o dopłaty stara się prawie 90 proc. gospodarzy. W czołówce znajdują się też rolnicy z kujawsko-pomorskiego - wnioski złożyło tam 87 proc. uprawnionych.
Na tle całego kraju najgorzej wypadła Małopolska, gdzie odsetek tych, którzy chcą wziąć pieniądze z Brukseli, wyniósł zaledwie 71 proc. uprawnionych. Słaby wynik można tłumaczyć tym, że duża liczba gospodarstw nie spełnia kryteriów uprawniających do starania się o unijną pomoc - są np. za bardzo rozdrobnione. Ale to tylko jeden z powodów. Część rolników poprostu dobrowolnie zrezygnowała z należnych im dopłat. Z rozmów przeprowadzonych z pracownikami ARiMR wynika, że wpływ na to miały m.in. rozpowszechniane informacje, że kto wystąpi o dopłaty, temu Unia prędzej czy później... odbierze gospodarstwo.