Prawdopodobnie około 7-8 proc. wyniosła frekwencja podczas niedzielnych wyborów do powiatowych izb rolniczych. To wynik podobny do tego z 2007 roku. Pierwsze posiedzenia nowych rad odbędą się jeszcze w tym miesiącu.
Nie ma jeszcze oficjalnych danych dotyczących frekwencji, ale była ona najpewniej na podobnym poziomie co cztery lata temu - wtedy do urn udało się 250 tys. rolników, czyli 7,25 proc. uprawnionych do głosowania (czynne prawo wyborcze mają płatnicy podatku rolnego czy też osoby osiągające dochody z działów specjalnych produkcji rolnej).
Głosowanie dotyczyło 314 rad powiatowych izb rolniczych, które będą potem wybierać delegatów do izby wojewódzkiej, a te z kolei wskażą członków Krajowej Rady Izb Rolniczych. Zgodnie z ordynacją wyborczą, w gminach, gdzie powierzchnia użytków rolnych wynosi mniej niż 4 tysiące hektarów, wybierany jest jeden delegat do rady powiatowej, a tam, gdzie powierzchnia gruntów rolnych jest wyższa, rolnicy wybierali swoich dwóch przedstawicieli. W miastach na prawach powiatu mandat otrzymał jeden kandydat (będzie zasiadał w radzie sąsiedniego powiatu ziemskiego). - Znaczenie izb jest bardzo duże, bo tworzą one samorząd, który może wiele dobrego zrobić dla wsi i rolnictwa - podkreślał przed wyborami Wiktor Szmulewicz, prezes KRIR. - Izby dbają o interesy rolników, opiniują sprzedaż działek ziemi powyżej 100 hektarów, wnioski o odralnianie gruntów, organizują szkolenia i pomagają rolnikom w korzystaniu ze środków unijnych - wyjaśnił Szmulewicz. Jak więc widać, znaczenie izb jest rzeczywiście duże, bo przecież na bieżąco muszą z nimi też współpracować organy administracji państwowej i samorządowej.
Czym więc można wytłumaczyć tak niską frekwencję w wyborach do izb rolniczych, skoro to tak ważna dla rolników instytucja? Eksperci mówią choćby o tym, że izby nie są znane tak naprawdę przeciętnemu rolnikowi, nie wie on nic lub wie bardzo mało o ich działalności, funkcji, jaką mogą spełniać dla wsi i samych rolników. Stanisław Bruski brał udział w pierwszych wyborach do izb rolniczych jeszcze w latach 90., a potem przeszedł na emeryturę i stracił prawo wyborcze. - Wtedy to była ciekawość, co z tych izb wyjdzie, ale i tak frekwencja wyborcza była niska. Prawdę mówiąc, myślałem, że z każdymi kolejnymi wyborami będzie lepiej, ale moim zdaniem członkowie izb powiatowych są za mało aktywni w swoich środowiskach, nie informują o tym, co robią. Myślę nawet, że większość rolników nie wie, kto jest ich reprezentantem - mówi pan Stanisław. Inni rolnicy potwierdzają takie opinie. Pan Zygmunt nie bierze udziału w wyborach, nie był także na tych ostatnich, bo nie czuje, aby izby były w stanie załatwić jego problemy. - Wie pan, wydaje mi się, że w tym względzie skuteczniejsze są związki zawodowe. Mamy też liczną grupę posłów, którzy reprezentują wieś, a w gminie to i tak trzeba ze wszystkim iść do radnego lub wójta - mówi rolnik. - Może i te izby coś robią dobrego, tylko że mało o tym słychać - dodaje. Nasz rozmówca zauważa też inną rzecz: niska frekwencja jest związana z tym, że i kampania wyborcza do izb rolniczych była słabo widoczna. Przy ostatnich wyborach samorządowych wsie były oblepione plakatami kandydatów, czego nie było praktycznie przed głosowaniem do izb. Trudno było też taką kampanię zobaczyć w telewizji czy internecie, a w tej chwili to przecież najważniejsze przekaźniki treści wyborczych. A i głosowanie odbywa się w mniejszej liczbie lokali niż inne wybory. Nie dziwmy się więc teraz takim wynikom.
Zdaniem socjologa Zbigniewa Rogalskiego, generalnie w Polsce mamy kryzys zaufania do instytucji publicznych, a wiąże się z tym, niestety, także zanik działalności społecznej. Ludzie, nie tylko na wsi, nie żyją problemami swoich lokalnych społeczności. - Żałujemy, że rolnicy nie chodzą na wybory delegatów do swoich izb. A proszę zobaczyć, jak wygląda frekwencja choćby w wyborach przedstawicieli lokatorów w spółdzielniach mieszkaniowych. Też nie jest imponująca, bo w wielu spółdzielniach wynosi mniej niż 20 procent. A przecież tam mamy do czynienia ze zwartymi skupiskami ludzi, wielkimi osiedlami. Myślę więc, że aktywność rolników jest porównywalna - tłumaczy Rogalski. Dodaje też, że brak społecznej aktywności jest widoczny na wsi od wielu lat. Świadczą o tym choćby słabe wyniki dotyczące frekwencji w wyborach sołtysów. I podaje przykład wsi, gdzie mieszka jego rodzina. Tam na sołtysa w ostatnich wyborach głosowało 78 osób, podczas gdy czynne prawo wyborcze miało prawie pięć razy więcej ludzi. W innych wioskach frekwencja była podobna, a nawet niższa. Członkowie izb nie mają więc wyjścia, jak podczas nowej kadencji prowadzić pracę informacyjną, która przybliży rolnikom działanie ich samorządu, pokazując, jakie korzyści mają z tego wszyscy pracujący, na roli i mieszkający na wsi. No i przez cztery lata trzeba się zastanowić, jak zdynamizować kampanię wyborczą, żeby zachęcić płatników podatku rolnego do głosowania.