Prezes ARiMR zawiesił dwóch pracowników w centrali agencji w Warszawie. Kolejne decyzje zapadną po zakończeniu wewnętrznej kontroli.
Kolejne decyzje zapadną, kiedy w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa skończy się kontrola. - Nastąpi to najwcześniej za tydzień. Dopiero wówczas zdecydujemy, czy zawiadomić prokuraturę o popełnieniu przestępstwa - zapowiedział prezes Agencji Wojciech Pomajda na poniedziałkowej konferencji prasowej.
Zawieszeni to dyrektor i jego zastępca w departamencie identyfikacji i rejestracji zwierząt ARiMR, z którego 12 sierpnia wyszło w teren polecenie sfałszowania 2,5 tys. krowich paszportów (po 1 maja każda sztuka bydła musi mieć paszport). Chodziło o wykasowanie z komputerowej bazy danych wszelkich informacji, które mogłyby stanowić przeszkodę w wydaniu paszportu. Wszystko po to, by umożliwić prywatnej firmie z Warszawy szybki eksport stada.
Wewnętrzna kontrola w ARiMR trwa od soboty rano, od dnia, w którym ujawniono w "Gazecie" bydlęcą aferę. Zdaniem ministra rolnictwa Wojciecha Olejniczaka jest bardzo prawdopodobne, że doszło do złamania prawa. Zgodnie z ustawą, każdy, kto sprzedaje lub kupuje bydło musi zgłaszać te informacje do ARiMR. Wprowadza się je do systemu komputerowego, tak by można było bez trudu odtworzyć całą drogę życiową zwierzęcia - kiedy i jak długo przebywało w danym gospodarstwie, kto był jego właścicielem itp. To na wypadek, gdyby zwierzę zachorowało - wtedy szybko można sprawdzić, czy zwierzęta, z którymi się stykało, są zdrowe.
Tymczasem, jak ustaliliśmy, pracownicy Agencji wykasowali z komputera to, co im nie pasowało (dane czasem są niejasne i trzeba je weryfikować, co zabiera czas). - Poszli na skróty, łamiąc wszystkie możliwe procedury - przyznał w poniedziałek Pomajda. W ten sposób w paszportach, które wystawiali, jest tylko część informacji o zwierzętach.
Minister rolnictwa i prezes Agencji uspokajali, że wykryta przez nas afera nie oznacza, że konsumentom grozi jakieś niebezpieczeństwo. - Każde zwierzę, które trafia do rzeźni jest badane, nie ma żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa żywności - zapewniał min. Olejniczak.
- Dajemy gwarancję, że system jest pod pełną kontrolą, nie można na trwale wykasować z niego żadnych informacji. Co zostało usunięte, przywrócimy - dodał Pomajda. Nadal nie wiadomo jednak, ile fałszywych paszportów wydano firmie eksportowej i ile krów już wyjechało z kraju na ich podstawie.
Pomajda przyznał, że Agencja boryka się z problemami - wielu rolników nie informuje jej o sprzedaniu lub kupnie zwierząt, paszporty gubią albo sprzedają krowy bez nich. Dlatego minister rolnictwa polecił inspekcji weterynaryjnej, by włączyła się w wyjaśnianie tej sprawy. - Lekarze weterynarii, którzy są na miejscu, powinni sprawdzać, czy krowy mają kolczyki, paszporty i czy wszystkie informacje są w nich nanoszone - poinformował Olejniczak.