Producenci żywności stoją przed dużym wyzwaniem. Wyroby przeznaczone na rynek unijny muszą spełniać ostre normy sanitarno-weterynaryjne. Tylko 195 zakładów na 4824 istniejące już je zdobyło. Pozostałe są zaawansowane w przygotowaniach albo wystąpiły o przedłużenie okresu przejściowego o rok, bądź też nic nie robią w tym kierunku. Uznały, że się nie opłaca. Jest ich 1520 (lista C) i po 1 maja 2004 r. mogą być zamknięte.
Najgorzej jest w sektorze mięsnym. Spośród 3548 zakładów produkujących mięso czerwone i wyroby, w pełni dostosowanych do wymogów Unii jest tylko 50. 1741 zobowiązało się całkowicie dostosować do dnia członkostwa i 199 właściwie już to uczyniło, ale spośród pozostałych 1520 ostatnio 174 firmy poprosiły o dodatkowy okres przejściowy.
Takie okresy w 2002 r. w trakcie negocjacji uzyskało już 237 zakładów mięsnych. W sumie do 30 kwietnia 2005 r. wyśrubowane normy unijne zamierza spełnić 407 firm przetwórstwa mięsa, drobiu, mleka, ryb i chłodni. Unia się waha, bo okres przejściowy przyznano już 439 zakładom. Jeśli będzie ich zbyt dużo, to system może wymknąć się spod kontroli i żywność niespełniająca norm przedostanie się na wspólny rynek, wyczulony po aferach z BSE i z dioksynami.
Komisarz ds. zdrowia i ochrony konsumentów David Byrne ostrzega, że choćBruksela nie przewiduje wprowadzenia „klauzul ochronnych”, jak straszą niektórzy, to jednak przy przedłużaniu okresu przejściowego „pole manewru jest niewielkie”. Dodaje, że Polska musi przyśpieszyć przygotowania. Decyzje zapadną w listopadzie, po raporcie Komisji Europejskiej. A co z małymi firmami, zwłaszcza z listy C? – Te powinny być zamknięte – uważa David Byrne. Wiceminister rolnictwa Józef Pilarczyk jest zdania, że nie spowoduje to spadku produkcji, gdyż większe firmy przejmą zamówienia mniejszych.
Ograniczenie liczby zakładów spożywczych nie wpłynie na dostawy na rynek, gdyż moce przerobowe w tych, które pozostaną, są i tak wystarczające – twierdzi. Mogą być natomiast problemy społeczne z ludźmi tam zatrudnionymi. Normy sanitarne dotyczą tysięcy innych zakładów: producentów opakowań spożywczych, browarów, rozlewni wód i soków, piekarni, ciastkarni. – Instalowane w nich magnesy na sitach czy specjalne lampy niszczące owady nie są na szczęście zbyt drogie. W ostateczności firmy te mogą produkować na rynek lokalny, a nie na eksport, co jest często praktykowane w krajach Unii – pociesza Anna Patkowska z resortu rolnictwa. I dodaje, że wina za opóźnienia leży także po stronie organizacji branżowych, które nie na czas poinformowały swoich członków o wymogach wdrażania systemu kontroli jakości HACCP, za który odpowiada producent. – Na pewno potrzebna jest szeroka akcja informacyjna, zwłaszcza wśród małych firm – mówi Anna Patkowska. Mali producenci skarżą się często, że uzyskanie certyfikatu dużo kosztuje. – U nas certyfikat w zależności od wielkości firmy kosztuje 7-30 tys. zł, jednak jego wdrażanie 5-10 razy tyle.
Uzyskanie certyfikatu zajmuje 1-2 miesiące, ale procedury wdrożeniowe mogą trwać nawet rok. Wszystko zależy od stanu przygotowania przedsiębiorstwa. W innych jednostkach stawka jest o wiele wyższa – mówi Katarzyna Gruszczyńska, główny specjalista w Polskim Centrum Badań i Certyfikacji. Polscy producenci, nawet mali, coraz częściej są przekonani, że na wspólnym rynku znajdą niszę dla siebie i będą mogli skutecznie konkurować z europejskimi producentami żywności.