Rządowe wyliczenia - do których dotarła "Gazeta" - potwierdzają informacje uzyskane w Brukseli. Może się jednak okazać, że te szacunki były zbyt optymistyczne.
Suma 10-12 mld euro, które Polska mogłaby rocznie (!) przyjmować z Brukseli, musi robić wrażenie. Ale ta kwota w całości nie trafi do Polski i nie przemieni się w nowe inwestycje, drogi, miejsca pracy itp. Na drodze do pełnego wykorzystania funduszy, które dla Polski będą zarezerwowane w budżecie Unii na lata 2007-13, stoi wiele przeszkód.
Obowiązkowy wkład własny. To pieniądze (państwowe, samorządowe lub prywatne), które trzeba wydać na inwestycję współfinansowaną przez Unię. W przypadku Polski będzie to około 25 proc. kosztów. Rząd wyliczył, że w latach 2004-06 na ten wkład będziemy potrzebować 3,4 mld euro. Oczywiście część "wkładu własnego" będzie pochodzić z dotychczasowych wydatków na drogi, rolnictwo itp., ale i tak samemu rządowi brakowało 900 mln euro (czyli grubo ponad 4 mld zł), licząc wydatki aż do 2012 r. Ile zabraknie prywatnym przedsiębiorcom, samorządom, rolnikom - nie wie nikt.
Są tylko dwie drogi wyjścia z sytuacji - zapożyczanie się (państwo może to zrobić np. w Europejskim Banku Inwestycyjnym) lub "odsiecz" zagranicznego kapitału prywatnego w ramach tzw. Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. Nie ma jeszcze regulacji prawnych, które by to ułatwiały, ale w 2007 r. - kto wie...
Brak wystarczającej liczby projektów wykorzystania funduszy. Żeby dostać dotację, trzeba wcześniej stworzyć projekt jej wykorzystania. W Polsce na razie powstaje ich dużo, dużo za mało. Najlepiej widać to na przykładzie funduszy strukturalnych dla przedsiębiorców. Do podziału będzie 1,25 mld euro. Pomysłów wykorzystania tej sumy zgłoszono... 300.
Tylko z pozoru lepiej jest w przypadku funduszy strukturalnych dla samorządów. Napłynęło ponad 4 tys. projektów (w skali kraju to i tak niewiele, ale już po wstępnej ocenie wiadomo, że do realizacji nadaje się może co piąty. Jak będzie za trzy lata?
Brak pomysłów na "rolne" fundusze strukturalne. Unijne dopłaty do produkcji to "łatwe pieniądze". Jednak rolnictwo to także problem pieniędzy, które UE chciałaby dawać na inwestycje proekologiczne, dywersyfikację produkcji rolnej itp. Już program SAPARD udowodnił, że sami rolnicy nie mają ani chęci, ani finansowych możliwości, by np. masowo przerzucać się na agroturystykę, dbać o zachowanie krajobrazu wiejskiego itp.
Nowy budżet, nowa polityka
Jednocześnie trzeba pamiętać, że w 2007 r. UE będzie miała za sobą reformę polityki regionalnej, a to ona wyznacza zasady, wedle których wydawana będzie w Polsce większość pieniędzy z Unii. Jej podstawowe założenia są już znane.
Dotychczas cały unijny budżet polityki regionalnej zostanie podzielony na trzy części. Największa z nich (ok. 70 proc.) - tzw. cel 1 - będzie przeznaczona niemal tylko dla tych regionów, w których dochód na głowę mieszkańca jest niższy niż 75 proc. unijnej średniej, czyli głównie dla nowych członków Unii.
Ale uwaga! W tej "kopercie" będzie dodatkowa przegródka, tzw. cel 1 bis. To pieniądze dla regionów "starej" Unii, które straciłyby dostęp do pomocy 1 maja 2004 r., czyli w dniu, w którym dziesięciu biednych nowych członków gwałtownie obniży unijną średnią (co teoretycznie oznacza dla nich utratę pomocy).
Polska może jednak dostać mniej, niż przewidują wyliczenia, które dziś prezentujemy. Będzie tak, jeżeli "stare" regiony - lepiej od nas przygotowane (finansowo i administracyjnie) do wykorzystywania unijnych pieniędzy - zaczną więcej konsumować.
No to ile skonsumujemy?
Polski rząd zaczął się przymierzać do pieniędzy pochodzących z polityki regionalnej (funduszy strukturalnych i spójnościowych) po 2006 r. Możliwe są dwa scenariusze:
Oznacza to, że scenariusz "optymistyczny" w pełni zgadza się wyliczeniami, do których dotarła "Gazeta" - jako że wydatki na politykę regionalną to nieco ponad połowa pieniędzy, jakie trafią do Polski (reszta to rolnictwo).
Co najważniejsze, jak stwierdza stanowisko polskiego rządu, Polska nie będzie walczyć o to, by maksymalnie rozdąć zarezerwowane dla nas fundusze. Paradoks? Wcale nie. Co z tego, że łączna suma będzie ogromna, gdy będzie przypisana takim zadaniom (np. budowie społeczeństwa informatycznego), które jeszcze długo pozostaną bajką o żelaznym wilku... „Dodatkowy «uzysk » kilku setek milionów euro w najbliższym okresie programowania nie jest w sumie wart zepsucia systemu polityki spójności UE" - stwierdza raport.
Oszacowanie korzyści, jakie przyniosą nam euro transferowane z unijnej kasy, jest już zadaniem z pogranicza economical fiction. Z analiz przygotowanych dla rządu wynika, że namacalnym efektem transferu funduszy europejskich na koniec 2006 r. będzie wzrost PKB wyższy o około 2 proc. oraz niższe o 1 pkt proc. bezrobocie.
Szacunki dla lat 2007-13 to już czysta fantastyka. "Oczekiwane efekty makroekonomiczne w latach 2007-13 powinny być znacznie większe niż te, których oczekujemy w latach 2004-06" - stwierdzają rządowi analitycy.