Ptak_Waw_CTR_2024

Rolnictwo w Niemczech: strategie przeżycia

10 sierpnia 2010
Głównym problemem zajmującym małych farmerów jest nie wysokość subwencji, lecz spadek cen skupu i żywności. Dlatego sami wypracowują strategie przeżycia.
Kiedy Franz Mandt przejął po swoim teściu trzyhektarowe gospodarstwo rolno-warzywne pod Bonn, był w stanie utrzymać rodzinę. Takich samowystarczalnych gospodarstw w latach 50-tych było w okolicy 120. Teraz jest ich tylko pięć. 40 lat temu Franz mógł za główkę sałaty kupić w gospodzie kufel piwa. Dzisiaj potrzebuje na to 10 do 12 główek. Wtedy sałatę sadził ręcznie, dzisiaj robią to maszyny. Jest łatwiej - przyznaje. Ale miarka się przebrała – złości się rolnik. „Nasze produkty są traktowane jak lep na konsumentów, żeby ci w marketach przy okazji kupowali inne, droższe towary. Takim wabikiem jest dzisiaj sałata, mleko i masło.”

Franz przekazał 20 lat temu swojemu synowi Karl-Heinzowi już większe, bo dziesięciohektarowe gospodarstwo. Takie gospodarstwo uchodziło wtedy za średnie. Dzisiaj należy do grupy małych gospodarstw rolnych. Karl-Heinz uprawia tak jak ojciec warzywa i owoce.

W Niemczech znajduje się ponad 374 tys. gospodarstw rolnych. 94 procent to gospodarstwa rodzinne, ale tylko połowa z nich to gospodarstwa samowystarczalne. Co roku od produkcji rolnej odchodzi 3 procent farmerów.
Wojna na ceny w hurcie

Rok 2008/2009 był dla niemieckich farmerów wyjątkowo trudny: Szczególnie dokuczliwy wzrost cen energii, spadek cen uzyskiwanych szczególnie w produkcji mlecznej i uprawach polowych oraz otwarcie rynku na tanie towary azjatyckie. Spadek dochodów farmerów wyniósł od 6 do 24 procent. Indeks nastrojów wyraźnie się pogorszył. Nieubłagana wojna na ceny na rynku żywności osiągnęła punkt kulminacyjny w 2008 roku. Hurtownie pozbywały się każdego dostawcy, który targował się chociażby o cent więcej. Karl-Heinz mówi, że na szczęście zdecydował się we właściwym czasie na bezpośrednią sprzedaż swojej produkcji. We właściwym, bo kiedy 5 lat temu postanowił sprzedawać produkty we własnym sklepiku w podwórku, nie miał problemów finansowych. Ale od tamtego czasu sytuacja pogorszyła się dramatycznie. "Nie wiem, co bym dzisiaj zrobił, gdyby nie ten sklepik. W górę poszybowały ceny minerałów, środków ochrony roślin i energii, wzrosły koszty produkcji”.

O połowę wzrosły też koszty zatrudnienia pracowników sezonowych. Karl-Heiz zatrudnia co roku 25 osób głównie z Polski. Od kiedy Polska stała się członkiem UE niemiecki rolnik odprowadza do polskiego ZUS-u świadczenia socjalne od pierwszego dnia pracy (przed 2004 rokiem dopiero od 50. dnia zatrudnienia). Dla większości rolników w Niemczech skończyły się tłuste lata. Dzisiaj Karl-Heiz nie może sobie już pozwolić, jak kiedyś, na wielkie inwestycje.  
Sukces pomysłu na sprzedaż bezpośrednią

Gospodarstwo Karla-Heinza czerpie dzisiaj 80 procent swych dochodów ze sprzedaży produktów we własnym sklepiku. Sprzedaż na podwórku, czy przed bramą, prowadzą hodowcy warzyw i owoców głównie na południu Niemiec. Karl-Heinz sprzedaje oczywiście także dalej do hurtowni, ale tylko to, co mu się opłaca. „Do sieci handlowych i do spółdzielni sprzedajemy tylko cukinię, radicchio, a jesienią śliwki. Kiedyś dostarczaliśmy tam truskawki i cykorię. Za ciężką pracę płacono nam w skupie głodowe ceny. Tak jak producentom mleka, którzy harują cały dzień, a zarabiają mniej niż ktoś, kto pracuje 8 godzin w fabryce” - mówi.

Karl-Heinz teraz sam decyduje o cenach szparagów, truskawek, warzyw sezonowych, ziół, hodowanych pod osłoną pomidorów i papryki oraz świeżych jaj zbieranych codziennie w kurniku. W hurtowni niemiecki rolnik dokupuje tylko cytrusy na życzenie klientów.
Wszystko w rękach świadomego konsumenta

Karl-Heinz nie wie dokładnie, dlaczego jego pomysł ze sklepikiem wypalił. Sądzi, że ludzie przychodzą po świeży towar. Jego towar jest tańszy niż w sieciach handlowych. "Wielu konsumentów myśli, że na małej farmie wszystko sprzedaje się drożej. Konsumenci w Niemczech wolą niestety tanią żywność. Nie chodzą do małych sklepów. Robią zakupy w sieciach, gdzie jest drożej niż u nas” - ale to się zmienia, mówi Karl-Heinz.

Ceny żywności w Niemczech utrzymują się na średnim poziomie unijnym. Niemieccy konsumenci wydają na żywność 11,4 procent dochodów. Z jednego euro wydanego przez konsumenta na produkty spożywcze rolnik otrzymuje 23 centy. 30 lat temu dostawał dwa razy tyle. 79 procent mieszkańców Niemiec przyznaje w sondażach, że kupuje żywność raczej w tanich sieciach handlowych, a 30 procent, że preferuje zakupy u producenta. Coraz więcej Niemców sięga po produkty regionalne.

Producenci warzyw i owoców, tacy jak Karl-Heinz, otrzymują dopłaty bezpośrednie dopiero od czterech lat – 220 euro do hektara. Ale Karl-Heinz Mandt wcale ich nie chce. Woli zarabiać pieniądze na rynku, który funkcjonuje na „zdrowych zasadach”. Te 2 tys. euro to żadna pomoc - twierdzi. "Gdyby zniesiono subwencje, to hodowcy warzyw gospodarujący na tysiącu hektarów nie psuliby nam cen skupu. Odeszliby z rolnictwa a my drobni rolnicy otrzymywalibyśmy normalne ceny. Dla nas byłoby lepiej”.
Polski rolnik gospodarzy z niemieckim bauerem

Karl-Heinzowi w gospodarzeniu pomaga pan Zbyszek, rolnik z powiatu opoczyńskiego w woj. łódzkim. Polski rolnik uprawia na 8 hektarach żyto, owies i ziemniaki. Do Karl-Heinza przyjeżdża od 9 lat, trzy razy w roku, na 2 – 2, 5 miesiąca, i razem gospodarzą w tym niemiecko-polskim tandemie.

Polski rolnik przyjeżdża do Niemiec dorabiać, bo, jak mówi, w jego regionie jest „po prostu za słaba klasa ziemi, środki mineralne bardzo idą do góry, opryski tak samo, benzyna, ropa, wszystko kosztuje i nie jestem w stanie wyżyć z mojej produkcji w kraju”.

Pan Zbyszek nie wyobraża sobie przyszłości rolnictwa. „Chyba, że ceny produktów pójdą w górę, zminimalizuje się różnica w produkcji i skupie” – wyjaśnia. To, co robi Karl-Heinz, próbując uniezależnić się od rynkowej wojny na ceny produktów rolniczych, która dokucza także polskim rolnikom, podoba się panu Zbyszkowi. Ale w jego regionie nie da się tego zrealizować.

„Taki sklepik, jak tutaj, na własnym placu, nie przejdzie w Polsce. Nie ma takiej możliwości, żeby założyć sobie sklepik na podwórku i sprzedać kilogram ziemniaków, główkę kapusty, marchewkę czy ogórka. Nie ma u nas perspektyw, żeby ruszać z takim gospodarstwem”.

Pan Zbyszek dostaje 500 zlotych unijnych subwencji od hektara. To wystarcza mu na jednorazowy zakup nawozow. Żyje więc  między Polską a Niemcami, i jak wielu polskich rolników dorabia w Niemczech. Ale przyznaje, że wolałby dostać taką pracę w kraju, żeby mógł "utrzymać rodzinę i w miarę godnie żyć”.

Mówi, że jest zmuszony przyjeżdżać. „Bo jakby nie było, jest przelicznik złotówki na euro, tak, że w tym przypadku dobrze tu zarabiam i wystarcza na życie, na utrzymanie, dobre życie, na remonty, na to, na tamto.... Tylko, że jest problem, że jest się z dala od rodziny od dzieci od wnuków. To nie jest takie dobre” - mówi, przyznając, że za każdym razem bardzo tęskni.

POWIĄZANE

Od 10 lutego Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa będzie przyjmował...

Około 92,6 tys. ton żywności o wartości ponad 265 mln zł trafi w tym roku do org...

Sytuacja na unijnym rynku rolnym nadal jest krytyczna. Potrzeba środków łagodząc...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę