Unia przyspiesza prace nad konstytucją. Rządy UE z przewodniczącą jej w tym półroczu Irlandią na czele deklarują determinację w poszukiwaniu kompromisu, który umożliwiłby przyjęcie unijnej konstytucji najpóźniej 18 czerwca na szczycie w Brukseli.
Taki cel obrali sobie w marcu na poprzednim szczycie w Brukseli przywódcy 25
państw członkowskich i przystępujących do UE, w tym Leszek Miller. Dlatego
Irlandia zdecydowała się wznowić tzw. konferencję międzyrządową i zwołać na
jutro do Brukseli jej formalną sesję na szczeblu szefów
dyplomacji.
Dyplomaci unijni zakładają, że Polska pójdzie na kompromis,
ale po cichu przyznają, że martwi ich kryzys rządowy w Warszawie. Zastanawiają
się bowiem, czy będzie ona w ogóle w stanie wysłać na szczyt premiera
uprawnionego do aprobaty uzgodnionej konstytucji.
Na razie jednak nikt
nie mówi o tym głośno, a uwaga skupia się na sporach o zapisy w konstytucji.
"Najtwardszym orzechem do zgryzienia" wydaje się system głosowania w Radzie
UE.
Do uzgodnienia pozostało też wiele innych punktów, począwszy od
związanych z podejmowaniem decyzji w UE (liczba komisarzy) aż po odwołanie do
chrześcijańskich tradycji Europy.
Od czasu grudniowego szczytu UE w
Brukseli, który wykazał całkowity impas w sprawie głosowania w Radzie, w
kontaktach dwustronnych między delegacjami i w prasie pojawiło się wiele
pomysłów na kompromis.
Zmierzają one do takiej korekty systemu
zaproponowanego przez Konwent Europejski, która pozwoliłaby Hiszpanii i Polsce
zachować nieco większy wpływ na decyzje, niż dawałaby im zasada, że do decyzji
wystarczy zgoda zwykłej większości (ponad 50 proc.) państw zamieszkanych przez
trzy piąte (60 proc.) ludności Unii.
Pomysł, o którym zaczęto ostatnio
mówić nawet w kuluarach Komisji Europejskiej, do niedawna przeciwnej wszelkim
modyfikacjom w systemie Konwentu Europejskiego, polega na utrzymaniu w okresie
przejściowym możliwości odwołania się do systemu nicejskiego.
W
listopadzie 2009 roku wprowadzono by, zgodnie z sugestią konwentu, nowy system
podwójnej większości, ale Polska czy którykolwiek inny kraj mogłaby w ważnych
sprawach żądać sprawdzenia, czy dana decyzja ma wymagane poparcie w systemie
nicejskim.
Jeśli mniejszość (państw czy obywateli) niezbędna do
zablokowania decyzji byłaby za mała w nowym systemie, ale wystarczająca w
nicejskim, kontynuowano by dyskusję. Podobny kompromis wypracowano w 1994 roku w
greckim mieście Janina, kiedy zmieniał się układ w Radzie UE wskutek poszerzenia
UE o Austrię, Finlandię i Szwecję.
Hiszpania domaga się na razie
klarowniejszego rozwiązania, które polegałoby na podniesieniu progu
ludnościowego - odsetka unijnych obywateli niezbędnego do podjęcia decyzji - z
trzech piątych do dwóch trzecich (z 60 do 66,7 proc.).
Ułatwiałoby to
blokowanie największym państwom, ale przede wszystkim pozwalałoby dołączyć do
ich grona Hiszpanii i Polsce, czyli dawałoby Madrytowi i Warszawie status
porównywalny z uzyskanym w Nicei.
Na razie pomysł ten napotyka opór
zarówno ze strony Francji, jak i wielu mniejszych państw, które obawiają się, że
tylko umocni to przewagę dużych państw członkowskich nad małymi.
Mówi się
też o "podwójnym kluczu", dodatkowych zabezpieczeniach w systemie podwójnej
większości, dających dużym państwom gwarancje, że nie zostaną zablokowane przez
koalicję najmniejszych, i małym, że nie będą skazane na "dyktat"
wielkich.
Z systemem głosowania w Radzie UE wiąże się układ sił w
Parlamencie Europejskim (Hiszpania twierdzi, że zgodziła się w Nicei na mniej
eurodeputowanych, żeby uzyskać więcej głosów w Radzie) i w Komisji Europejskiej
(duże państwa zrezygnowały z prawa do dwóch komisarzy w zamian za lepszą pozycję
w Radzie UE).
Zaproponowane przez Konwent Europejski i popierane przez
Francję, Niemcy i Belgię ograniczenie liczby komisarzy do 12 od 2009 roku bez
względu na liczbę państw członkowskich budzi wiele kontrowersji.
Nowe i
małe państwa członkowskie obstają przy tym, żeby móc jak najdłużej wysyłać
"swojego człowieka" do Komisji Europejskiej, nawet jeśli formalnie komisarze są
niezależni od swoich państw.
Stąd ostatni pomysł kompromisu, żeby
przedłużyć okres obowiązywania zasady "po jednym komisarzu na każde państwo" do
2014 roku, a potem ewentualnie ograniczyć ich liczbę w imię efektywności
Komisji, ale do 18, a nie do 12.
Nie ma też nadal zgody na żadną
kompromisową formułę odwołania do chrześcijańskich tradycji Europy. W projekcie
Konwentu Europejskiego wpisano do preambuły odniesienie do "dziedzictwa
religijnego", ale Polska, Malta, Portugalia, Słowacja i Włochy domagały się
sprecyzowania, że chodzi przede wszystkim o chrześcijaństwo.
Ostatnio
pojawił się polski pomysł, żeby doprecyzować to w osobnej deklaracji, ale
obstające przy ścisłym rozdziale Kościołów od państwa Francja i Belgia nie są
tym zachwycone, a równocześnie pomysł odrzuciła Komisja Episkopatów UE. Kościół
Katolicki domaga się odwołania do dziedzictwa chrześcijańskiego w samej
preambule.
Trwa też ciągle dyskusja o dopuszczalnym poszerzeniu zakresu
podejmowania decyzji większością głosów (niezależnie od tego, jak zostałaby
zdefiniowana), czyli o tym, w jakich dziedzinach można znieść prawo weta
pojedynczych państw.
Całą listę nieprzekraczalnych "czerwonych linii"
zgłasza Wielka Brytania, zwłaszcza w zakresie podatków bezpośrednich,
ubezpieczeń społecznych, współpracy sądowniczej czy polityki
zagranicznej.
Ale kilka innych państw też ma tutaj zastrzeżenia do
projektu konstytucji, uzgodnionego przez Konwent Europejski, na przykład w
sprawach budżetowych. Niemal każdy obawia się, że jakiekolwiek złagodzenie prawa
weta w tym zakresie czy poszerzenie uprawnień Parlamentu Europejskiego może
zaszkodzić jego interesom finansowym.