Komisja Europejska już nie będzie domagać się, by każdy europejski produkt obowiązkowo nosił oznaczenie "made in European Union"
Perspektywa takiego obowiązku spędzała sen z powiek szefom wielu europejskich firm. Brytyjski producent odzieży i galanterii Burberry, niemiecki DaimlerChrysler, podobnie jak dziesiątki innych firm traktowały dotychczasowe oznaczenia (zwłaszcza "made in Germany") jako atut. Mercedes wyprodukowany "gdzieś w Unii Europejskiej" mógłby klientowi wydawać się już nie tym samym autem, co wyprodukowane w Niemczech.
Przedsiębiorców wsparły narodowe rządy. - Na przestrzeni lat oznaczenie "made in Germany" stało się gwarancją jakości - argumentowała niemiecka minister sprawiedliwości Brigitte Zypries.
Teraz jednak firmy nie muszą się już bać, wszystko zostanie po staremu. - Pomysł nie ma wystarczającego poparcia w 25 państwach - tak brzmi konkluzja Komisji Europejskiej, przyjęta po sześciu miesiącach badań.
Co ciekawe, to nie brukselscy biurokraci pierwsi wystąpili z projektem wprowadzenia obowiązkowego oznaczenia "made in EU". Chcieli tego włoscy i francuscy producenci luksusowej odzieży, tracący krocie na zalewie podróbek z Azji. Prócz sprzeciwu przedsiębiorców i rządów, Komisja Europejska wzięła także pod uwagę koszty zmiany oznaczeń - niebagatelne.
Każde przedsiębiorstwo, jeżeli będzie samo tego chciało, może jednak zastąpić narodowe oznaczenie produktu unijnym. To może okazać się korzystne dla przedsiębiorstw produkujących na eksport, a działających w krajach rzadziej kojarzonych z wysoką jakością produkcji. W końcu "made in Poland" nie ma na światowych rynkach tej samej siły co "made in Germany".