Polski rząd w dalszym ciągu zastanawia się, czy przystać na propozycję Komisji Europejskiej, żeby przejściowo wprowadzić uproszczony system dopłat bezpośrednich, obejmujących prawie wszystkich rolników, czy też od razu zawęzić grono beneficjentów.
W Unii Europejskiej z dopłat korzystają tylko rolnicy, którzy uprawiają zboża, rośliny oleiste i rośliny wysokobiałkowe, a także spełniający określone warunki hodowcy bydła. Wsparcie jest proporcjonalne do historycznego poziomu produkcji, a więc znacznie korzyści odnoszą większe gospodarstwa.
Komisja, nie dość, że proponuje stopniowe obejmowanie Polski wsparciem bezpośrednim, to jeszcze lansuje ich uproszczony rozdział między innych rolników, mających co najmniej 0,3 ha ziemi (Ministerstwo Rolnictwa chciałoby podnieść to minimum do 1 ha), proporcjonalnie do powierzchni gruntów.
Ponieważ uprawy polowe, objęte dopłatami w systemie unijnym, zajmują tylko połowę powierzchni wszystkich użytków rolnych w Polsce (9 mln ha z 18 mln), to producenci zbóż i inni rolnicy normalnie objęci dopłatami dostaliby w systemie uproszczonym połowę tego, co im się teoretycznie należy.
Drugą połowę należałoby rozdzielić pomiędzy pozostałych właścicieli użytków rolnych, nawet jeśli w normalnym systemie unijnym nie są objęci wsparciem bezpośrednim, lecz co najwyżej korzystają ze stabilności cen, zapewnionej limitowaniem produkcji i interwencją. Chodzi i producentów ziemniaków, buraków cukrowych, wieprzowiny itp.
Komisja Europejska wyliczyła, że Polsce należałoby się teoretycznie 2,35 mld euro dopłat rocznie, ale proponuje rozłożenie dojścia do tego pełnego wymiaru na 9 lat. Polscy eksperci wyliczyli, że Polsce należałoby się 3,75 mld euro. Założyli przy tym wyższe plony i limity produkcji różnych kategorii bydła.