Bo pieniędzy i tak nie dadzą, a jak dadzą, to opodatkują, córce zabiorą stypendium, a chłopa ukarzą za błędne wypełnienie wniosku - tak rolnicy tłumaczą, dlaczego nie składają wniosków o dopłaty.
Na tydzień przed upływem terminu prawie 60 proc. rolników nadal nie złożyło wniosków o dopłaty. Najmniej chętnych (30 proc.) mieszka na Śląsku, gdzie jest najwięcej gospodarstw do 3-4 ha.
- Mam 2 ary pszenicy, 5 arów żyta, trochę kartofli, trochę łąki i pastwisk, wszystkiego po trochu - mówi rolnik z gminy Drwinia. - Poszedłem do gminy, a oni mi mówią, że musi być chociaż 10 arów każdego, to pieniądze dostanę. Jakbym wcześniej wiedział, tobym inaczej to zagospodarował.
Większość tych, którzy nie zamierzają wystąpić o dopłaty do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, obawia się ujawnienia dochodów i opodatkowania oraz kar za błędne wypełnienie wniosków. - Jak już raz się trafi do tych ich komputerów, to wszystko będą o człowieku wiedzieli - uważa jeden z rolników. - A moja córka na ten przykład ma stypendium w szkole. Pewnie jej to zabiorą. Na jedno wyjdzie.
- Mówią, żeby sobie te działki policzyć samemu, a jak się człowiek pomyli, to będą karać. A pytałem, jakie to będą kary, to mówią, że jeszcze nie wiedzą. To ja głupi nie jestem, lepiej nie brać - opowiada inny.
Rolnicy zgromadzeni na targu w Wyszogrodzie w Płockiem boją się przede wszystkim tego, że biorąc dopłaty, automatycznie trafią do oficjalnych rejestrów finansowych, a ich dochody staną się jawne.
- Przecież ta Agencja Rozwoju zaraz to przekaże do finansowego i teraz każdy będzie wiedział, ile ja mam dochodu. Dla tych paru groszy nie warto się podkładać - mówi młody rolnik sprzedający truskawki.
- Przecież one to zaraz zabiorą jako podatek. U nas we wsi to mało kto płaci podatek gruntowy, bo go nie stać. To teraz ty się chłopie natrudzisz, a oni ci te pieniądze i tak zabiorą na podatki - przerzucają się wiadomościami.
- W Słowacji to już z tego wejścia do Unii 25 proc. rolników zbankrutowało.
Skąd rolnicy to wszystko wiedzą? - Z telewizji, a przecież telewizja nie kłamie - mówi ten od truskawek.
W telewizji minister rolnictwa Wojciech Olejniczak zapewnia rolników, że pieniądze z dopłat nie będą opodatkowane. - Ja tego nie słyszałem, a zresztą teraz mówi tak, a będzie co innego.
Urzędniczka agencji w gminie Czosnów - oddelegowana tu z powiatowego biura ARiMR na kilka dni - przyznaje, że rolnicy mają solidny mętlik w głowie. I to mimo licznych szkoleń, jakie agencja w gminie przeprowadzała. A do tego nie wierzą, że dopłaty dostaną. Ci, którzy składają wnioski, robią to "na wszelki wypadek".
Jednak urzędnicy też nie potrafią na wiele pytań rolnikom odpowiedzieć. Przed powiatowym biurem agencji w Pomiechówku spotykam rolnika, który uprawia wiklinę. Po wizycie w agencji nadal nie wie, czy mu się dopłaty należą do tej uprawy.
- Ja hektar łąki pozwoliłem sąsiadowi skosić, a teraz się pytam, kto dostanie za nią pieniądze. W gminie mówili, że jak nie ma umowy dzierżawy na piśmie, to ja dostanę. Teraz słyszę, że jak on złoży wniosek nawet bez umowy, to żaden z nas dopłat nie dostanie. Sami nie wiedzą, a nas uczą - denerwuje się z kolei właściciel 2,5-hektarowego gospodarstwa.
W Kieleckiem większość pytanych przez "Gazetę" rolników mówi, że po dopłaty nie sięgnie. - Ziemię trzeba uprawiać, jak się chce dostać dopłaty, a nas nie stać nawet na opryski - mówi rolnik, pokazując mi pole porośnięte chwastami.
I dodaje: - Tu ziemia jest tak pofałdowana, że trudno pomierzyć. Niektórzy mają takie urządzenia do pomiaru, ale to podobno 1500 zł kosztuje. To kogo na to stać, jak u nas we wsi najbogatszy rolnik ma cztery krowy.
Inny rolnik: - Nie jestem żebrakiem, nie chcę jałmużny. Niech oni najpierw zrobią, żeby mnie się opłacało gospodarzyć. Przyznaje jednak, że ma inne, pozarolnicze źródło dochodu, więc na dopłatach do dwóch hektarów mu nie zależy.
W Wielkopolsce, gdzie są duże gospodarstwa, liczba chętnych na dopłaty jest dużo większa. W niektórych gminach sięga już 60 proc. i stale rośnie. W gminie Mrocza w powiecie nakielskim tylko dziesięciu rolników na 340 nie wystąpiło dotychczas o nadanie numeru ewidencyjnego (to pierwszy krok do wystąpienia o dopłaty).
- To jest 97 proc. naszych rolników i myślę, że tyle samo zgłosi się po dopłaty, tyle tylko że odkładają to na ostatnią chwilę. Jeszcze dwa tygodnie temu przychodziło pięciu rolników dziennie, by pobrać wniosek, teraz jest do 15 dziennie. Ludzie czują już presję czasu - mówi burmistrz Mroczy Wiesław Gozdek.
Dlatego oprócz urzędników ARiMR w gminie dyżuruje też dwóch oddelegowanych przez burmistrza do pomagania rolnikom w wypełnianiu wniosków. Do tego Wielkopolska Izba Rolnicza kupiła urządzenia GPS do satelitarnego mierzenia pól, by ułatwić rolnikom pomiary działek.
- Obłożenie mamy takie, że ten GPS pracuje dzień i noc - mówi szef Izby Krzysztof Ardanowski.
Mrocza to gmina, w której średnie gospodarstwo ma ponad 22 ha, a ok. 60 ma ponad 50 ha. Została zaliczona do obszarów o niekorzystnych warunkach gospodarowania. To oznacza, że tutejszy rolnik, jeśli podpisze zobowiązanie, że przez następne pięć lat nadal będzie rolniczo użytkował ziemię (nie zamieni jej na działki budowlane), ma prawo do dodatkowych 38 euro na hektar.
W sumie więc przeciętny rolnik w Mroczy (czyli ten z 22 ha) może otrzymać w tym roku prawie 15 tys. zł dopłat, zaś ponad 60 rolników, czyli 15 proc. wszystkich mieszkających w gminie, dostanie co najmniej 84 tys. zł.
To są już duże pieniądze i być może dlatego dopłatami jest tu zainteresowanych tak wielu rolników.
Fakty i mity