Do zakończenia negocjacji rolnych z Unią pozostały niespełna dwa miesiące. Na pewno będzie to bardzo ciężki czas dla naszych negocjatorów i rządu.
Jednym głosem zaczęły mówić izby rolnicze z państw Grupy Wyszechradzkiej. Spotkanie na Polagrze Polaków, Czechów, Węgrów i Słowaków zaowocowało zdecydowanymi deklaracjami. Izby rolnicze nie chcą słyszeć o niepełnych dopłatach.
Tymczasem Bruksela powtarza: pieniądze tak, ale na politykę regionalną i rozwój. Te programy, także SAPARD to duża niewiadomą. W biedniejszych krajach Unii, w Grecji i Hiszpanii wydano na nie ogromne sumy. Jak pokazuje czas bez większych efektów. W Polsce może być podobnie. Ze względu na kondycję finansową firm, które są wspierane programem SAPARD, ze zdolnością kredytową może być gorzej – uważa Henryk Antosiak, wiceprezes zarządu BGŻ S.A.
Bój z Unią o naszą składkę członkowską urasta do miana racji stanu. W pierwszym roku członkostwa chcemy zapłacić tylko 1/4 ogólnej składki. Jak mówi Stanisław Stec z sejmowej komisji finansów publicznych: Żeby zaoszczędzone pieniądze można było przeznaczyć na dopłaty dla polskich rolników i żeby te dopłaty nie obciążały bezpośrednio płacącego podatnika.
Dopłaty to niższe ceny żywności, a to dla konsumentów na pewno ważny argument. Innego zdania są przedsiębiorcy z BCC, choć ich opinie zaskakują. Popierając liberalną polityką handlową uważają, że dopłaty bezpośrednie nie zachęcają do zmian na wsi, ale teraz także oni chcą równych dopłat. Forma polityki rolnej jest jeszcze przynajmniej terminowo nieprzewidywalna, więc dopóki trwa ona w postaci dopłat, należy na tym rynku zająć jak najlepsza pozycję i tutaj rząd zachowuje się przytomnie – uważa Jerzy Małkowski z Business Centre Club.
Coraz więcej Polaków rozumie już o co chodzi. Dawno pojęli to rolnicy. Ponad 70% z nich uważa, że pieniądze z Unii na rozwój, a nie na dopłaty zwiększą konflikty na wsi i pogłębią różnice pomiędzy bogatymi i biednymi.