W poniedziałek na świecie ceny ropy szły w górę. Powodem był pożar w norweskiej rafinerii i ciąg dalszy kłopotów rosyjskiego koncernu Jukos.
W poniedziałek kres spadkom cen przyniosły wiadomości z Norwegii. W jednej z rafinerii koncernu Statoil wybuchł pożar i przez dłuższy czas będzie ona pracować na znacznie zmniejszonych obrotach. Jej dzienny przerób spadnie do 90 tys. baryłek ropy ze 180 tysięcy baryłek dziennie. Wczoraj w Londynie cena baryłki ropy Brent przekroczyła 37,50 USD
Ropa jest bardzo droga już od dawna. Głównym powodem jest sytuacja na Bliskim Wschodzie i spadek rezerw tego surowca. Jednak pod koniec minionego tygodnia wydawało się, że sytuacja się poprawia. 21 lipca spotkają się szefowie OPEC, już teraz potwierdzili, że decyzja o podwyższeniu przez kartel produkcji o 500 tysięcy baryłek dziennie będzie tylko formalnością. Między innymi dlatego ceny zaczęły spadać, nawet pomimo obaw o sytuację w Jukosie. Rosyjskiemu koncernowi grozi bankructwo, a to może zaszkodzić dostawom ropy z tego kraju. OPEC podniósł już swoje limity w czerwcu, ale analitycy podkreślają, że w rzeczywistości zatwierdził tylko swoją nadwyżkę produkcji.
W poniedziałek na warszawskich stacjach benzynowych można było jeszcze tankować po cenach z ubiegłego tygodnia. Ale to już ostatnia chwila - Agencja Refleks monitorująca rynek paliw prognozuje, że ceny benzyny wzrosną w tym tygodniu o pięć groszy na litrze. Na potwierdzenie tych przewidywań nie trzeba było długo czekać - w poniedziałek wieczorem podwyżki cen benzyny o 24-32 zł na tonie (2-3 zł na litrze) ogłosił PKN Orlen. Benzyna u hurtowników drożała zresztą już pod sam koniec zeszłego tygodnia. Ogłoszona wczoraj podwyżka jest 29. w tym roku, a jej przyczyną jest "wzrost notowań ropy naftowej na międzynarodowych rynkach finansowych" .