Z walutą euro jest jak z przysłowiowym medalem: też ma dwie strony. Dla rolników może nawet i trzy. Z jednej strony bardzo wysoki kurs euro to dla rolników groźba wyższych cen importowanych środków do produkcji, takich jak nawozy, środki ochrony roślin, maszyn itd. Z drugiej jednak strony im wyższy kurs euro, tym większy eksport produktów rolnych i rolno-spożywczych, a więc pośrednio duża korzyść dla rolnika jako dostawcy surowców dla eksporterów. Trzecią stroną euro jest to, że dopłaty bezpośrednie są ustalane w wg kursu euro z określonego dnia. A nie zawsze jest to korzystne. Na przykład teraz.
Aktualnie wypłacane polskim rolnikom dopłaty bezpośrednie zostały przeliczone według kursu euro z ostatniego dnia września 2008 r., bo tak stanowi stosowne unijne rozporządzenie. W tamtej dacie kurs euro do złotówki wynosił niestety zaledwie 3,39 zł za jedno euro. Obecnie kurs ten ukształtował się na poziomie co najmniej 4,70 zł/euro, czyli niemal 40% więcej! To ogromna różnica. Co z tego, że dopłaty dla polskich rolników zgodnie z ustalonym harmonogramem wzrastają systematycznie od chwili naszego wejścia do Unii. One wzrastają, ale w euro. Niestety ten wzrost „zjada” słabnący złoty. Jedynym lekarstwem na to jest w praktyce tylko szybkie wprowadzenie euro, czyli to, o co postuluje od kilku miesięcy rząd Donalda Tuska.
Alternatywnym rozwiązaniem mogłoby jeszcze być wypłacanie dopłat nie w złotówkach, lecz w euro, a rolnik sam wymieniałby w banku otrzymane pieniądze w stosownym dla siebie momencie. Ale wyjaśnienia wymaga sprawa, czy w świetle obowiązujących przepisów jest to możliwe. Poza tym, to też byłoby dodatkowe utrudnienie dla rolnika; wymagałoby bowiem uważnego śledzenia przez niego rynków walutowych, a więc i nabycia nowych umiejętności i poświęcenia temu czasu. A i tak ryzyko by pozostało.
Jakimś rozwiązaniem, ale niekoniecznie skutecznym, mogłaby być zmiana daty kursu euro, będąca podstawą do przeliczania dopłat na złotówki. Jak wyjaśnia jednak Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi to tylko teoretyczna możliwość. Aby do tego doszło musiałoby dojść do zmiany w rozporządzeniu unijnym. To z kolei musiałoby być poprzedzone przygotowaniem przez Polskę odpowiedniego projektu zmiany, a następnie przekonanie pozostałych 26 państw członkowskich do poparcia pomysłu. Nawet gdyby cała procedura zakończyła się powodzeniem, zajęłaby 2-3 lata. Nie tędy zatem chyba droga.
Przedstawiciele organizacji rolniczych coraz głośniej domagają się tego, o co zaczął walczyć rząd: jak najszybszego wprowadzenia euro. To będzie jeden z ważnych elementów wyrównywania szans i konkurencji z rolnikami ze „starej” Unii – uważają reprezentanci rolników. To będzie zbawienne – mówi Władysław Serafin, szef Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Euro trzeba wprowadzić jak najszybciej – wtóruje Zbigniew Kaszuba, szef Federacji Krajowych Producentów Zbóż. Polskie Stronnictwo Ludowe też nie ma już wątpliwości, że Polska powinna jak najszybciej „pozbyć się” złotówki. Szef klubu parlamentarnego PSL deklaruje: „Jesteśmy za jak najszybszym wejściem do strefy euro”.
A oto jakie wyniki przyniosła niedawno przeprowadzona przez Pierwszy Portal Rolny sonda internetowa. Postawione pytanie brzmiało: „Kiedy Polska powinna wstąpić do strefy euro?”
Rozkład odpowiedzi był następujący:
- jak najszybciej – 40%
- w 2012 roku 7%
- około 2015 roku – 14%
- nigdy – 39%.
Eksperci oceniają, że ostatnie wydarzenia na rynkach walutowych, w tym gwałtowne spadki naszej waluty względem euro, w jeszcze większym stopniu przekonywać będzie coraz więcej ludzi do szybkiego wejścia Polski do Eurolandu. Wszystko wskazuje na to, że wśród przekonanych będzie też coraz więcej rolników.
8230703
1