Coraz więcej szczegółów w sprawie opcji walutowych dociera do naszego kraju. Przypominamy, że przez nieostrożność w lipcu i sierpniu ubiegłego roku wiele polskich firm, w tym także z sektora rolno spożywczego uległo pokusie zabezpieczenia transakcji eksportowych przed dalszym umacnianiem się złotego w stosunku do euro i zawarło z bankami asymetryczne umowy na opcje walutowe typu CALL i PUT. We wrześniu okazało się, że wskutek wycofywania przez zagranicznych inwestorów waluty z naszego kraju złoty zaczął tracić na wartości a przedsiębiorstwa, zgodnie z zawartymi w trybie telefonicznej rozmowy umowami w zależności od terminu tzw. zapadalności od grudnia do 2010 i 2011 roku będzie musiało płacić bankom wielomilionowe sumy wynikające z różnic kursowych.
Dziś powoli szydło wychodzi z worka, okazuje się bowiem, że zachodnie banki "matki" zlecając swym "córkom", czyli bankom-spółkom działającym w naszym kraju namawianie do zawierania umów na opcje typu CALL wiedziały co czynią - posiadały sekretna wiedzę o zamiarach dużych inwestorów wycofywania kapitałów walutowych z naszego kraju. Zgodnie z ogólnie obowiązującymi w świecie przepisami tą wiedzą powinny podzielić się ze wszystkimi swoimi klientami ale tego nie uczyniły. Teraz wszystko w rękach polskiego aparatu ścigania. Jeśli prokuratury zdążą i przed upływem pól roku od chwili zawarcia umów opcyjnych (te terminy już w wielu przypadkach dawno minęły) zwrócą się o pomoc prawną do angielskich kolegów i zdobędą nagrania obowiązkowo rejestrowanych rozmów miedzy bankami "matkami" i "córkami" dowieść szalbierstwa nie będzie trudno. Jeśli procedury się przedłużą z dowodów "spiskowej teorii dziejów" będą "nici".
Druga kwestia to świadome wprowadzenie przez banki swoich klientów w błąd. Teraz sądy mogą unieważnić lub zmienić umowy na opcje walutowe między bankami a firmami. W polskim prawie są środki, których można użyć, m.in. klauzula "rebus sic stantibus" ("kiedy sprawy się tak przedstawiają"), która pozwala w nadzwyczajnych przypadkach sądownie zmienić warunki umowy, a nawet ją rozwiązać. Możliwe jest też - ale muszą być do tego konkretne podstawy - powołanie się na tzw. wady oświadczenia woli, czyli błąd, a nawet wyzysk. Są to niestety rozważania teoretyczne, bo umowami na opcje walutowe dysponują tylko przedsiębiorcy i banki a każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie. Ważne jest także zbadanie, czy osoby, które podpisywały w imieniu firm umowy na opcje, były uprawnione do ich zawierania.
W polskim prawie, zdaniem ekspertów - radców prawnych są tzw. klauzule generalne (np. zasady współżycia społecznego), które mogłyby być wykorzystywane przy rozstrzyganiu takich spraw przez sądy. Jeśli dojdzie do pierwszych pozwów i rozpraw, to sądy będą musiały rozstrzygnąć, czy banki wprowadzały klientów w błąd, czy też nie. Wyroki zaś mogą być wydawane na podstawie zapisów zawartych w kodeksie cywilnym.
Zdaniem innych ekspertów sądy mogą mieć problemy z wydawaniem wyroków w ewentualnych procesach dotyczących opcji walutowych. Powodem sądowych dylematów może być dyrektywa unijna z 2004 roku, która określa obowiązki instytucji finansowych wobec klienta (tzw. MiFID - Markets in Financial Instruments Directive). Zgodnie z nią banki, które oferują klientom opcje walutowe, muszą ich ostrzegać o ewentualnych zagrożeniach związanych z tymi opcjami. Bank musi uzyskać wiedzę, czy klient - w naszym przykładzie firma z sektora rolno-spożywczego - rozumie ryzyko, jakie bierze na siebie, kupując lub sprzedając opcje walutowe.
Po "niewczasie", gdy już mleko się rozlało, zapisy tej dyrektywy nie zostały w całości wdrożone do polskiego prawa. Zawiniły kolejne rządy. Można jednak zakładać, że z dniem wejścia w życie MiFID na terytorium UE (1 listopada 2007 r.), zaczęło obowiązywać rozporządzenie KE do tej dyrektywy, które ma być przestrzegane w każdym państwie członkowskim. I to jest właśnie ów problem prawny dla polskich sądów, który być może będzie musiał rozstrzygnąć Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Kolejna trudność i duża wątpliwość to fakt, że to rozporządzenie wykonawcze powinno obowiązywać razem z dyrektywą, która jednak nie została wdrożona w terminie. W przypadku gdy dyrektywa nie została wdrożona a rozporządzenie działa, wszystko będzie zależało od decyzji sądów i zachowania stron ewentualnego procesu. Jeśli strony powołają się na dyrektywę, sąd będzie musiał zdecydować, czy istnieją przesłanki do stosowania rozporządzenia wykonawczego razem z dyrektywą. Gdyby jednak sąd nie znalazł odpowiednich przesłanek do stosowania dyrektywy, to samo rozporządzenie nic nie znaczy. Sprawa jest otwarta, bo nie wiemy, jak zachowają się sądy. Jak będzie przekonamy się już wkrótce. Na razie przedsiębiorcy, którzy nie chcą lub nie są w stanie dogadać się z bankami zwierają szyki, szkolą się i szykują do pierwszych procesów. Jak będą rozstrzygały sądy? Ano zobaczymy.
8237378
1