Takie pytania coraz częściej stawiane są publicznie. Zdaniem niektórych ekspertów przyjęte rozwiązania w sprawie dopłat w Unii Europejskiej zakłócają wolną konkurencję, obrosłe są liczną biurokracją prowadzącą rozliczenia między Unią i rolnikami, co nie przeszkadza popełnianiu nadużyć przez producentów i urzędników. Dlatego stawiane są pytania o przyszłość dopłat i wiązania dopłat z wysokością produkcji. Pojawiają się też groźby renacjonalizacji Wspólnej Polityki Rolnej.
Zdaniem innych polskie rolnictwo nie powinno opierać się na dopłatach ale na jakości produkcji zdrowiej i dobrej żywności. Chodzi przecież o to, by nasze wyroby cieszyły się rosnącym powodzeniem konsumentów na całym świecie, niezależnie od wysokości dopłat i stawianych barier celnych. Polska, dobra żywność miałaby się bronić smakiem, trwałością i niską ceną.
Na tle toczącej się tu i ówdzie kuluarowej, brukselskiej dyskusji polscy politycy zwracają uwagę na to, że dzięki dopłatom bezpośrednim, obszarowym ceny żywności na naszym, rodzimym rynku są względnie niskie a i przemysł oraz przetwórstwo korzystają pośrednio i bezpośrednio z unijnych dopłat dla rolników. W ciągu minionych 5 lat członkostwa Polski w Unii do naszego kraju wpłynęło (licząc także dopłaty z naszego budżetu) 72 mld złotych. Stąd, jak wynika choćby z badania opinii publicznej, zdecydowana większość rolników jest za dalszym członkostwem w Unii i widzi więcej korzyści niż niedogodności z tego tytułu.
Są jednak też tacy politycy którzy twierdzą, że to co udało się polskiej delegacji wynegocjować przed 5 laty w Kopenhadze było wielkim niewypałem, czego potwierdzeniem mają być choćby słowa obecnej unijnej komisarz rolnictwa i rozwoju wsi – Mariann Fischer-Boel, która na jednym z posiedzeń komisji rolnictwa powiedziała, że w 2004 roku Polska mogła wynegocjować więcej i ówczesne państwa unijne były do tego przygotowane. Wówczas politycy PSL wynegocjowali dopłaty do hektara w wysokości 51 euro, gdy w tym samym czasie niemieccy otrzymywali 251 euro a greccy – 309 euro.
Jakie są dzisiaj i jakie będą jutro efekty ówczesnych negocjacji? Nawet jeśli dojdziemy do pełnych płatności obszarowych to okaże się, że polski rolnik otrzymywać będzie około 180 euro do hektara a np. niemiecki bauer – 340 euro. Można liczyć też wedle relacji cen środków do produkcji do cen płodów – np. za tonę soli potasowej dziś polski rolnik musi płacić równowartością 6 ton pszenicy. A zapowiadało się tak pięknie – cena litra mleka w skupie miała odpowiadać cenie litra oleju napędowego (czy litr ropy kosztuje nawet po odliczeniu dopłat do paliwa rolniczego 95 groszy?). Także w kwotowaniu możemy się czuć pokrzywdzeni – wystarczy porównać się z naszym zachodnim sąsiadem – Niemcy liczą około 80 mln mieszkańców i mają przyznaną kwotę mleczną w wysokości 28,6 mln ton. Polska liczy sobie 38 mln mieszkanców i gdyby było sprawiedliwie przeprowadzone dzielenie kwot mlecznych na nasz kraj przypadłaby liczba około 14 mln ton kwoty mlecznej - tymczasem wicepremierowi Jarosławowi Kalinowskiemu przed 5 laty po “wielkich bojach” i dyskusjach z ówczesnym premierem duńskim Rassmusenem udało się wywalczyć raptem 9 mln ton. Mało tego, okazuje się, że w najbliższym czasie Polska z eksportera netto stanie się wielkim importerem żywności – takie wnioski wyciągają polscy eurodeputowani z unijnych analiz. Początki złego już są dostrzegalne – w tym roku import cukru, pochodzącego z ongiś sztandarowego produktu upraw rolniczych w naszym kraju – buraka cukrowego – sięgnie 300 tys. ton!