Jeśli nigdy do tej pory myśli takie nie zaprzątały Państwa umysłów, to
zapewne jest Wam obojętne, czy będziecie nosili w portfelu złote, czy euro.
Jeśli jednak niejeden raz frustrował Państwa fakt, że Niemcy lub Francuzi,
mający przecież dużo wyższe wynagrodzenia od nas, Polaków, za usługi bankowe
płacą znacznie mniej od nas, to znaczy, że dalsza treść tego tekstu powinna Was
mocno zainteresować.
No właśnie. Co jest powodem tak wysokich cen za
usługi świadczone nam przez instytucje zaufania publicznego, jakimi są banki?
Okazuje się, iż nie jest to bynajmniej niski poziom konkurencyjności na tym
rynku czy też zmowa bankowców, o którą często są posądzani. Konkurencja jest
naprawdę wysoka. O żadnej zmowie mowy być nie może.
Powodem wysokich cen usług bankowych, o którym warto wiedzieć (a który jest przez nas często ignorowany), jest niski stopień płynności polskiego rynku finansowego. Szczególnie jest to widoczne w przypadku rynku wymiany walut. Jeszcze parę lat temu problem ten dotyczył raczej nielicznych. Dziś po szerszym otwarciu się granic dla naszych eksporterów i importerów oraz po upłynnieniu kursu złotego wielu przedsiębiorców odczuwa na własnej skórze znaczne wahania kursowe oraz bolączki związane z koniecznością rozliczania płatności w złotówkach zamiast w euro.
Część przedsiębiorców celowo lub nieświadomie ignoruje fakt występowania ryzyka kursowego (ot choćby Stocznia Szczecińska) – ta grupa zdaje się na los szczęścia, który ostatnimi czasy jest dość kapryśny dla importerów, a złośliwy dla eksporterów. Inna grupa przedsiębiorców świadoma występującego ryzyka kursowego stara się w jakiś sposób nim zarządzać poprzez transakcje terminowe lub poprzez zakup odpowiednich opcji walutowych (opcja jest rodzajem polisy ubezpieczeniowej od wahań kursowych). I tutaj właśnie stykają się z wysokimi kosztami takich transakcji zabezpieczających.
Te wysokie koszty transakcyjne często zniechęcają przedsiębiorców do aktywnego zarządzania ryzykiem. Nie wykupują więc „polisy ubezpieczeniowej”. Czasami udaje im się w ten sposób zaoszczędzić parę groszy, czasami popadają w straszne tarapaty – tak jak ktoś, komu powódź zniszczy nieubezpieczony dobytek.
Dlaczego koszty transakcyjne są tak wysokie w naszym kraju? Dlaczego w krajach Europejskiej Unii Monetarnej (EMU) są one znacznie niższe? Okazuje się, że o wszystkim decyduje płynność rynku, płynność waluty, renoma waluty.
Musimy sobie w tym momencie zdać sprawę, że nasz poczciwy złoty jest walutą zaliczaną do walut egzotycznych. Nie ma co się obrażać na takie sformułowanie. Złoty naprawdę jest walutą egzotyczną, którą nie handluje się w żadnym innym kraju oprócz Polski, a to automatycznie przekłada się na podwyższone ryzyko obrotu taką walutą, co instytucje pośredniczące (banki, brokerzy itd.) rekompensują sobie zwiększeniem spreadu (różnica między kursem kupna i sprzedaży), którym obciążają klienta finalnego.
Podobnie rzecz się ma w przypadku kredytów zaciąganych w walutach obcych,
szczególnie tych długoterminowych, hipotecznych. Tak samo też jest w przypadku
wielu innych usług bankowych. Wszędzie na przeszkodzie w obniżeniu kosztów
transakcyjnych stoi niska płynność na rynku złotego.
Zastąpienie złotego
przez euro w naszych kieszeniach znacząco obniży te koszta. Zadowoleni powinni
być wszyscy, którzy korzystają z usług bankowych. A takich osób chyba jest
zdecydowana większość w Polsce. Ktoś pewnie zwróci uwagę, iż po wejściu do
strefy euro stracą banki, gdyż nie będą mogły pobierać opłat przy wymianie
walut, a wymiana euro na dolary czy franki będzie dużo tańsza. To prawda. Ale
nie martwmy się o banki. Instytucje te zrekompensują sobie ubytek dochodów
zwiększeniem ich wolumenu. Biznes po prostu zacznie się kręcić na nieco wyższych
obrotach z korzyścią dla wszystkich.
Warto może jeszcze wspomnieć o rozliczeniach finansowych na styku Bruksela-Warszawa, a dotyczących pomocy strukturalnej dla nowych członków Unii Europejskiej. Tutaj również pojawia się ryzyko kursowe, koszta transakcyjne, które są zmorą dla wszystkich. Można do tego dodać mniejsze prawdopodobieństwo ataku kapitału spekulacyjnego na euro niż na złotego oraz to, że w chwili wstąpienia do strefy euro stopy procentowe będą w Polsce mocno zbliżone do stóp procentowych krajów już rozliczających się w tej walucie. To same plusy.
Z tego też powodu z lekkim rozczarowaniem czytam kolejne raporty wielkich światowych instytucji ratingowych, które wykluczają możliwość wstąpienia Polski do zaszczytnego grona EMU wcześniej niż przed rokiem 2011. Każdy rok zwłoki, każde oddalenie tego terminu, to wymierne koszty dla wielu przedsiębiorców eksportujących oraz importujących towary i usługi. Każdy rok zwłoki w przyjęciu euro, to utrzymujące się podwyższone ryzyko inwestycyjne, zniechęcające kapitał zagraniczny oraz krajowych inwestorów do inwestowania w naszym kraju. Mam jednak nadzieję, że są to tylko strachy na lachy, i że euro zabrzęczy w naszych portfelach w roku 2009 lub najpóźniej w 2010.