Skażenie środowiska, zagrożenie dla zdrowia
konsumentów – tak o żywności modyfikowanej genetycznie mówili wczoraj w
Parlamencie Europejskim przeciwnicy zniesienia pięcioletniego moratorium Unii na
jej import. Wygląda jednak na to, że Europa się otworzy na – głównie
amerykańskie – biotechnologie. Debacie w Parlamencie
Europejskim w Strasburgu towarzyszyły niezwykłe emocje. Niedawno prezydent USA
George W. Bush zarzucił Unii, że przez jej politykę żywnościową w Afryce ludzie
umierają z głodu.
Europa bije USA trzykrotnie, jeśli
chodzi o wielkość pomocy dla państw rozwijających się. Nie ma powodu, byśmy
brali od Amerykanów lekcje – mówił szef Parlamentu Pat Cox.
Mieliśmy na ten temat ostatnio bardzo otwartą debatę z
prezydentem USA – powiedział premier Grecji Kostas Simitis. –
A
krytycznymi komentarzami bym się nie przyjmował.
Podczas
wtorkowej debaty najczęściej głos zabierali eurodeputowani z Francji.
Jean-Claude Martinez z Frontu Narodowego wręcz twierdził, że na Europę naciskają
ci politycy w administracji Busha, których kampanie wyborcze sfinansowały
biotechnologiczne grupy badawczo-produkcyjne.
Trockista
Arlette Laguiller podkreśliła, że nie ma nad tymi grupami demokratycznej
kontroli, a ich celem jest maksymalizacja zysku, bez względu na ryzyko dla ludzi
i środowiska. Zażądała wypuszczania na wolność francuskiego działacza
chłopsko-ekologicznego Jos Bov, który siedzi za kratkami z 10-miesięcznym
wyrokiem (zniszczył wraz z kolegami pole genetycznie modyfikowanej kukurydzy).
Jego akcja odniosła efekt – większość Francuzów takiej
żywności czy paszy dla zwierząt się boi (w całej Europie ponad 70 proc.).
Kwestia, czy jest ona rzeczywiście szkodliwa czy też nie jest przedmiotem
gorących polemik – jest ich o wiele więcej niż niezależnych naukowych
badań.
USA mają olbrzymią naukową przewagę nad Europą w
badaniach nad biotechnologiami. Większość europejskich naukowców pracujących nad
takimi modyfikacjami (mogą dać np. rośliny odporne na suszę lub pewne choroby,
co powoduje, że do ich upraw nie potrzeba szkodliwych środków chemicznych)
przeniosła się za ocean. Badania w krajach Unii są – z powodów protestów, takich
jak Jos Bov – po prostu niemożliwe.
Uzgodniony między
państwami Unii, Komisją Europejską i eurodeputowanymi kompromis – który w środę
będzie w Strasburgu poddany pod głosowanie – zakłada, że żywność modyfikowana
genetycznie będzie specjalnie oznaczona, by konsumenci mieli prawo wyboru (żąda
go według Eurobarometru aż 94 proc. ankietowanych w krajach Unii).
Zgodzono się przy tym, by do sprzedaży bez oznaczeń
dopuszczono produkty, jeśli zawierają do 0,9 proc. przypadkowych "skażeń"
biotechnologiami.
Wielu eurodeputowanych, w tym komisja
ochrony środowiska, domaga się, by te wymagania zaostrzyć i przyjąć 0,5 proc.
(naukowo można wykryć nawet 0,1 proc.).
Kwestie zabezpieczeń,
by żywność zmodyfikowana genetycznie nie "zarażała" żywności wolnej od takich
modyfikacji mają regulować wewnętrzne regulacje danych państw.
Mogą one całkowicie zakazać takich upraw, albo się na nie
zgodzić na części lub całości swego terytorium. To właśnie tzw. koegzystencja
wywołuje największą krytykę.
Czy mamy wprowadzić reżim
Schengen dla owadów i zakazać wiatrowi wiać – pytała retorycznie jedna z
deputowanych.
Jeśli eurodeputowani odrzucą kompromis w
sprawie biotechnologii Unii grożą gigantyczne kary, o które USA wnioskują w
Światowej Organizacji Handlu (WTO). To właśnie ich groźba spowodowała, że sprawa
wróciła do dyskusji, mimo niechęci Zielonych, części liberałów i lewicy oraz
ekstremistów.
Jeśli proponowane zmiany uzyskają większość,
ostateczna decyzja należeć będzie do ministrów rolnictwa Unii – podejmą ją albo
jeszcze w lipcu, albo dopiero jesienią.
6643443
1