Kiedyś, z prowadzenia górskich schronisk utrzymywały się całe rodziny. Teraz ich gospodarze muszą zwalniać ludzi. Niektórzy już z rezygnowali z prowadzenia schronisk, inni martwią się, że będą to musieli zrobić.
W górach burza, a noc zapada szybko. Zziębnięci turyści w ostatniej chwili docierają do górskiego schroniska, w którym nieraz spali. Jednak tym razem na drzwiach wisi kartka z napisem "Nieczynne". Tak może się stać już niebawem.
Niektórzy gospodarze beskidzskich schronisk już zrezygnowali z ich prowadzenia. Kazimierz Harężak, który przez ostanie 9 lat dbał o Dom Turysty PTTK "Nad Zaporą" w Wiśle zamknął go. Żal mi było, ale co robić. Musiałem zrezygnować. Coraz mniej ludzi przychodzi, a koszty prowadzenia schroniska są ogromne – tłumaczy – Z czynszem i podatkami płaciłem prawie 200 tys. złotych rocznie. Nie szło wyrobić, a nie mam z czego dopłacać. Popularne schroniska PTTK na szczycie Skrzycznego od 40 lat prowadzą państwo Lohmanowie. Kiedyś pracowało tu 12-13 osób. Teraz pozostały już trzy. Państwo Lohmanowie nie chcą jednak rezygnować z prowadzenia schroniska. Obawiają się, że trudno by im było znaleźć inne zajęcieale zdają sobie jednak sprawę, że lekko nie będzie.
Nie wiadomo jak potoczą się losy schroniska na Hali Miziowej pod Pilskiem. Dotychczasowi właściciele nie mają zamiaru przedłużyć umowy, która wygasa im w 2004 r.
Zdaniem gospodarzy schroniska w beskidach bankrutują, bo coraz mniej ludzi chodzi po górach. Zaś ci co chodzą nie mają pieniędzy. Natomiast czynsze, które nalicza spółka PTTK Karpaty, zarządzająca schroniskami w Beskidach i Tatrach są wysokie. Gospodarze płacą spółce od 30 do 100 tysięcy złotych rocznie.
Jeżeli sytuacja się nie zmieni, to wkrótce może nie być w ogóle czynnych schronisk w Beskidach. A wtedy gdzie podzieje się zmarznięty, zabłąkany miłośnik gór?