Długopisy poukładane od największego do najmniejszego, dzienniki
ustaw jeden na drugim w odstępie jednego centymetra, by można od razu znaleźć
właściwy numer, biuletyny informacyjne ułożone w równiutki jak spod linijki
stosik.
Na biurku burmistrza Krynicy Morskiej Andrzeja Stępnia
panuje porządek jak w kantorku przedwojennego księgowego. To dobre skojarzenie,
bo Stępień od trzech lat niczym księgowy pilnuje finansów Krynicy. A w tym roku
jego miasto zdobyło pierwsze miejsce w rankingu Złota Setka Samorządów,
sporządzonym przez dziennik "Rzeczpospolita" i Centrum Badań Regionalnych.
Sklasyfikowane są w nim gminy najwięcej inwestujące. Krynica Morska pobiła
wszystkich na głowę - w ostatnich trzech latach na inwestycje przeznaczyła
prawie 13 tysięcy złotych na każdego mieszkańca. To ponad dwa razy więcej niż
drugi w tej konkurencji - także nadmorski - Rewal.
Ale szeregi liczb w
gminnych sprawozdaniach finansowych nie tłumaczą fenomenu Krynicy. Żeby
zrozumieć, dlaczego spośród dziesiątek podobnych nadmorskich miasteczek,
żyjących od wakacji do wakacji, właśnie ona jest na najlepszej drodze, by stać
się naszym Saint Tropez, trzeba przyjrzeć się jej dzisiejszemu gospodarzowi.
Andrzejowi Stępniowi marzy się miasteczko z bajki. - To ma być żyjący przez
okrągły rok kurort, z pięknymi uliczkami, stylowymi willami, eleganckimi
knajpkami, hotelami i ekskluzywnymi restauracjami - opowiada burmistrz, o
którym mieszkańcy mówią, że planuje jak romantyk, a działa jak
pozytywista.