Z Janem Deką i jego żoną Teresą, rolnikami hodowcami z Biskupiej Woli (gmina Czarnocin, powiat Piotrków Trybunalski), zdobywcami VI miejsca w VIII edycji Ogólnopolskiego Konkursu „Producent i Hodowca Trzody Chlewnej 2011 Roku” w kategorii hodowca, rozmawiają Grażyna Bożyk i Andrzej Lis
Serdecznie państwu gratulujemy. Być szóstym hodowcą w kraju, to sukces niemały. Jak to się stało, że trafiliście państwo do tego konkursu?
– Wytypował nas Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej POLSUS. Kierownik łódzkiego oddziału Tomasz Bieliński zaproponował moją kandydaturę, ponieważ bardzo dużo prosiąt zawożę do Instytutu Zootechniki w Rossosze. Tam są one poddawane ocenie na mięsność, na przyrosty, na grubość oka polędwicy, grubość słoniny, później na podstawie tych wyników oceniane są knury. Jestem w czołówce hodowców w Polsce. Bardzo dużo inseminuję, poprawiam też pogłowie poprzez nowe knury z importu. Stąd takie dobre wyniki.
Kiedy rozpoczął pan swą przygodę ze świnkami?
– Bardzo wcześnie. Jeszcze z ojcem mieliśmy hodowlę świnek. Najpierw same loszki, później przeszliśmy na produkcję knurków i loszek. Od 1989 roku mamy dwie rasy – wielką białą polską i polską białą zwisłouchą.
Jak duże macie państwo stado?
– Mamy trzydzieści jeden loch w polskiej białej zwisłouchej i dwadzieścia cztery lochy rasy wielkiej białej polskiej.
I sprzedajecie państwo…
– Sprzedajemy różnie, w zależności, co się bardziej opłaca. Przede wszystkim jednak loszki, knurki hodowlane i tuczniki, ale prosiaki też.
Macie państwo stałych odbiorców?
– Tak, na prosiaki mamy stałych odbiorców. Na loszki częściowo też, na knurki to mamy stałych odbiorców już od kilku lat. Cały czas jednak przybywają nowi kontrahenci. Wielu hodowców wystąpiło z naszego związku zaprzepaszczając hodowlę. No i odbiorcy, którzy zaopatrywali się w tamtych chlewniach, przyszli teraz do nas.
Jaka jest główna przyczyna rezygnacji z hodowli?
– Ludzie rezygnują z różnych względów. Na przykład, jeden z naszych hodowców zginął w wypadku samochodowym, a synowie nie chcą prowadzić gospodarstwa; inny zbankrutował, jeszcze inny przeszedł na produkcję zbóż…
Mają Państwo całą kolekcję najróżniejszych pucharów, widzieliśmy na ścianie chlewni flot’s, czyli jesteście państwo cenionymi i docenianymi hodowcami. Czy często i chętnie bierzecie państwo udział w wystawach zwierząt?
– W wystawach tak. Bierzemy udział, bo jest to i reklama stada, i taka odskocznia od dnia codziennego, a także trochę rozrywki. Te dwa-trzy dni spędza się w gronie hodowców, zawsze można się czegoś nowego, ciekawego dowiedzieć, komuś coś podpowiedzieć i troszkę się zareklamować, by poprzez reklamę zdobyć kolejnych kontrahentów.
A w czerwcu w Bratoszewicach podczas XIV Wojewódzkiej Wystawy Zwierząt Hodowlanych będzie pan wystawiał swoje zwierzęta?
– Tak. Będę wystawiał i loszki, i knurki…
No i zdobywał nagrody…
– Jeśli chodzi o wystawy, to uczestniczę w nich nie tylko w Bratoszewicach. Prezentuję zwierzęta także w Poznaniu na wystawach krajowych. Praktycznie co roku hodowcy łódzcy wystawiają zwierzęta. Tam też nasze sztuki zdobywają tytuły czempionów czy wiceczempionów.
Jesteście państwo właścicielami dużego stada. Z czym mieliście czy macie państwo największe kłopoty?
– Chyba jak każdy hodowca, z cenami pasz, które rosną zbyt szybko.
Dużo macie państwo ziemi?
– Właśnie ziemi mamy za mało – dwadzieścia jeden hektarów. Cały czas się staramy, by dokupić. Ale ziemi na sprzedaż tu u nas nie ma.
Dlaczego akurat świnki, czy jest to wybór ekonomiczny?
– W pewnym sensie jest to moje hobby. W latach siedemdziesiątych mieliśmy bydło – dziesięć krów dojnych. Jak na tamte czasy wcale niemałe stado. Jałówki też były hodowane, ale, po pierwsze, ta hodowla jest zbyt pracochłonna. Człowiek jest cały czas uwiązany. I z tym mlekiem też była huśtawka – raz było opłacalne, innym razem nie. Raz górka, raz dołek…
Ale przecież świńskie dołki i górki też są.
– Też są, ale hodując świnki szybciej można się odbić. Jałówkę trzeba hodować dwa lata, a świnkę już półroczną można sprzedać, obrót jest szybszy i zyski też. Kiedyś za mleko dobrze płacili. Teraz mleko jest tańsze od wody. Ale dajemy radę. Dorobiliśmy się… pięciorga dzieci. Sporo więc czasu trzeba było poświęcać rodzinie i z krów zrezygnowaliśmy. W chlewni mamy automatyczne zadawanie pasz, doprowadzoną wodę, a także automatyczną wentylację. Jest dużo mniej pracy. Można się na kilka godzin wyrwać. Chociaż staramy się, by jedna osoba zawsze była w gospodarstwie, bo to ze zwierzętami różnie zdarzyć się może.
Należy pan do zespołu Ludowa Biesiada
– O tak. Jest to duży relaks. Zamiłowanie do muzyki mam od zawsze. W szkole podstawowej nauczyciele bardzo mnie namawiali, bym poszedł do szkoły muzycznej, ale rodzice zdecydowali inaczej. Trzeba było przejąć gospodarstwo. Ojciec widział we mnie następcę. I tak trochę na siłę tu zostałem, i… nie żałuję. Ale do muzyki, do gitary, do śpiewu ciągnie mnie cały czas. Syn też ma muzyczną smykałkę, ma swoją kapelę; gra też w zespole strażackim, wyjeżdżają na konkursy. Ile nagród już zdobyli!
Pogracie sobie czasem obydwaj?
– Nie, razem nie. On ma inne piosenki i ja inne; on nie bardzo lubi folklor, ja z kolei w jego muzyce się nie sprawdzę.
8980663
1