Podczas Regionalnego Forum Rolników w Pietronkach Kolo Chodzieży, o sytuacji w rolnictwie przed referendum unijnym rozmawialiśmy z wiceminister rolnictwa, Zofią Krzyżanowską.
W gorącym okresie przed referendum unijnym rolnicy poddają surowej ocenie za i przeciw swojej obecności w zjednoczonej Europie. Oczywiście szczególnie dużo mówią o obawach, a nieco mniej wyraźnie podkreślają zalety akcesji. Które z aspektów wspólnej polityki rolnej są według pani minister wyraźną zachętą do zostania rolnikiem poszerzonej Europy?
Plusem niewątpliwym wspólnej polityki rolnej jest to, że daje stabilizację na dłuższy okres czasu. Wyznacza środki i instrumenty na siedem lat, bo taki jest okres budżetowania. A więc jest to system zupełnie odmienny od naszego, gdzie corocznie odbywa się kształtowanie pewnych zapisów pod ustawę budżetową i roczne finansowanie. Dla rolników, którzy mają długi okres produkcyjny i inwestycyjny jest to niezmiernie ważne, dlatego, że dostosowują się pod instrumenty działające w długim okresie. Rolnik zyskuje pewien spokój – wie co w siedmioletnim okresie się nie zmieni. Poza tym, nigdy do tej pory nie było nas stać na to żeby polityka rolna miała tak duże dofinansowanie z budżetu. Dobrze pokazuje to wskaźnik mówiący ile dopłaca się do stu złotych u nas i w Unii. W Polsce kwota ta oscyluje wokół 12 złotych, podczas gdy w Unii wynosi 40 zł. Innym plusem jest pewna stabilizacja wynikająca z dokonywania interwencji wtedy, kiedy jest ona potrzebna, bo są na nią środki w budżecie. My możemy chcieć interweniować, ale nie mamy na takie działania pieniędzy. Potrzebne byłyby też programy na działalność charytatywną, ale u nas nie ma na nie środków. W Unii pewne produkty takie jak masło, mleko w proszku, czy szklanka mleka w szkole są finansowane ze środków unijnych i to powoduje, że pewne grupy korzystają z tego, a jednocześnie są to działania rozładowujące nadwyżki na rynku. Ponadto w Unii funkcjonują pewne programy wspierające przekształcenia, np. ułatwiające przekazanie gospodarstwa młodemu rolnikowi. U nas młody rolnik ma pewne kredyty, z których może skorzystać. W Unii natomiast środki te mają raczej formę dotacji na zagospodarowanie, by łatwiej i szybciej można było przejąć gospodarstwo jeszcze w fazie jego rozwoju. Jest to więc program przyspieszający wymianę pokoleń. We Wspólnocie działa też szereg programów, które dbając o środowisko dają miejsca pracy. Wspierane są działania mające na celu utrzymanie piękna krajobrazu, czy unikatowych, regionalnych zasobów przyrody, na które my nie mamy pieniędzy, a które Unia bardzo sobie ceni. My mamy ładne środowisko i bezrobocie, ale nie możemy jednego z drugim połączyć, bo nie ma na to środków. Jest wiele takich pomysłów, które łączą nasze zasoby, bo Polska jest dużym krajem o dużych możliwościach środowiskowych i zachowanych unikatowych formach krajobrazu. Ludzie tam mieszkający dostaną za swoją pracę i wykonywane usługi określone pieniądze. I wcale nie są to małe środki, bo w przeliczeniu na hektar – 500 złotych. Rolnik taki dostaje więc możliwość prowadzenia dalej produkcji rolniczej i dodatkowo otrzymuje jeszcze wsparcie z Unii. Te możliwości i propozycje są zebrane i uporządkowane w biuletynach wydawanych przez ministerstwo rolnictwa. Dla każdego rolnika jest jakaś możliwość, działka, którą może sobie wybrać, w zależności od tego gdzie mieszka i czym się zajmuje.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski jeżdżąc po kraju i spotykając się między innymi z rolnikami podkreśla, że to właśnie ta najbardziej kontestacyjna grupa najwięcej skorzysta na akcesji. Rolnicy jednak sceptycznie odnoszą się do tych słów prezydenta.
Nawet nie bardzo się temu dziwię. Rolnicy wszędzie są grupą bardzo nieufną. Tak jest i w Polsce i w Unii Europejskiej. To grupa, która angażuje i ryzykuje własny kapitał i nie lubi częstych zmian. W Europie też są naciski na to, by polityka rolna trochę się zmieniła, bo jest coraz bardziej kosztowna, szczególnie od strony konsumentów, natomiast rolnicy są przeciwni zarówno we Francji, w Niemczech jak i w Austrii. Ten sceptycyzm wynika ze specyfiki produkcji rolnej. Jeśli ktoś zainwestował w drób, to nie będzie radykalnie zmieniał planów i nie postawi nagle chlewni. Są to zupełnie odmienne technologie i jeśli rolnik zainwestował w drób, to chce być drobiarzem jak najdłużej. Jego kapitał jest niemobilny. Z reguły raz podjęte inwestycje są nieodwracalne i wszelkie zmiany, a nawet propozycje zmian budzą niezadowolenie.
Rolnika trudno przekonać do zmian i wydaje się, że ostatnie doniesienia o problemach z budową IACS-u oraz zagrożenia sanitarno-weterynaryjne nie sprzyjają temu procesowi?
System IACS zostanie zbudowany. Został maksymalnie uproszczony. To znaczy, od rolnika wymagamy bardzo mało informacji. Zdecydowaliśmy się na to uproszczenie wiedząc, że również w krajach Unii, gdzie rolnik stara się o środki od dziesięciu lat, nie we wszystkich krajach wszyscy rolnicy zgłaszają się po pieniądze. Z moich ostatnich rozmów z unijnymi doradcami wynika, że w UE 15% rolników samodzielnie wypełnia wnioski. Obawialiśmy się, że u nas ten procent będzie dużo niższy i dlatego zaproponowaliśmy bardzo uproszczony system. Rolnik podaje tylko powierzchnię gospodarstwa i które działki użytkuje. Być może niektórzy będą nawet narzekać na to uproszczenie. Trzeba pamiętać, że mamy sporą grupę rolników dobrze przygotowanych, po studiach, którzy są menadżerami z prawdziwego zdarzenia. Oni mogą mieć pretensje, że ich niedowartościowaliśmy. Patrzyliśmy jednak głównie na to, by wszystkie pieniądze jakie wynegocjowaliśmy poszły na wieś, gdzie potrzeba każdego grosza. Każde gospodarstwo, które dostanie jakiekolwiek środki do tej niskiej obecnie dochodowości w rolnictwie wykorzysta je i to pociągnie efektem mnożnikowym dalsze działania na obszarach wiejskich. Bogate rolnictwo pociągnie za sobą rozwój wszystkich usług. Poprawi się sieć dróg, sieci wodociągowe, telefonizacja, sklepy. Wszystko będzie potrzebne wtedy, kiedy rolnicy będą mieli pieniądze i dochody. Jeśli ich nie będzie to dla mnie jest najpotężniejszy mit, który ktoś nam próbuje wmówić, że można rozwinąć obszary wiejskie nie rozwijając rolnictwa.
Dzisiaj widać wyraźnie, że z konkretną wiedzą na tematy unijne trzeba dotrzeć do każdego rolnika w terenie. Wydaje się, że wielką rolę w tym względzie mogą odegrać ośrodki doradztwa rolniczego.
Na początku tego roku włączyliśmy ośrodki doradztwa rolniczego w program szkoleniowo-informacyjny. Osobiście brałam udział w przeszkoleniu wykładowców i wyposażeniu w dobre materiały. Każdy z wykładowców przeszkolił wszystkich w ODR. Na razie do rolników docierają informacje na temat tego co się zmieni i w jakim kierunku należy się przygotowywać, ale trzeba z rolnikami usiąść i przygotować wnioski i materiały. Z rolnikami muszą pracować doradcy, izby rolnicze, banki spółdzielcze. Oczywiście musi to być precyzyjnie logistycznie przygotowane. Wiemy ile mamy środków i ludzi i jak blisko rolnika. Wskazujemy ODR-y, bo one pracują z rolnikami na co dzień i są rolnikom znane. Mają wiedzę i sposoby dotarcia do rolnika i co ważne rolnicy nie obawiają się ośrodków. Będzie to na pewno główna siła. Ale wszyscy inni, którzy chcieliby uczestniczyć w procesie informowania rolników, którzy sprawią, że rolnik nie będzie się czuł opuszczony, będą mile widziani.
Jakiej frekwencji rolników spodziewa się pani minister w referendum unijnym?
To trudno w tej chwili powiedzieć. Mnie bardzo cieszą pozytywne przykłady z innych krajów. Najgorszy, czarny scenariusz byłby taki, że wszyscy wejdą do Unii, poza nami. Stracimy wtedy wszyscy, a szansa się tak szybko nie powtórzy. Jeśli nawet proceduralnie mamy pewne zabezpieczenia, to trzeba pamiętać, że gdybyśmy mieli później negocjować z Litwą, Czechami, Węgrami nasze warunki wejścia, byłoby nam jeszcze trudniej się dogadać niż w tej chwili z krajami "15". Wtedy to oni postawiliby nam bariery wejścia tak trudne, że lepiej być w tej "pierwszej fali". Lepiej wsiąść do pociągu, który odjeżdża, niż zostać na peronie. Później wejście do pociągu może się okazać bardzo trudne.
Dziękuję za rozmowę