W Polsce za planowanie przestrzenne odpowiadają gminy. Czy to je należy winić za chaotyczny wygląd wielu polskich wsi?
Janusz Radziejowski: Z zapisów w Konstytucji, ustawy samorządowej oraz ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym wynika, że gminy są głównymi gospodarzami swoich obszarów. One odpowiadają za gospodarkę przestrzenną, to ich obowiązkiem jest sporządzanie planów zagospodarowania przestrzennego. Trzeba pamiętać, że taki plan jest najważniejszym narzędziem polityki rozwoju gminy i bardzo ważnym dokumentem prawa miejscowego. Niestety, tak się składa, że z wielu powodów – głównie w wyniku ciągłych zmian w ustawodawstwie i dużych kosztów funkcjonowania samorządów lokalnych – większość gmin nie ma planów dla całości obszaru. Jest to duże utrudnienie dla inwestorów, jak i dla każdego samorządowca, który poważnie traktuje swoją misję i dba o rozwój swojej gminy.
Można, oczywiście, posiłkować się takim narzędziem, jakim jest wyznaczanie lokalizacji na wniosek inwestora, co przewiduje obecne prawo, ale w takiej sytuacji trudno utrzymać spójną politykę rozwoju gminy. A polityka przestrzenna to nie jest jakaś abstrakcyjna, biurokratyczna działalność, którą czasami utożsamia się z tzw. planowaniem społeczno-gospodarczym z minionej epoki. To jest działanie charakterystyczne dla europejskiego sposobu myślenia o przestrzeni, wywodzącego się jeszcze z tradycji Starożytności poprzez praktykę Średniowiecza, kiedy wszędzie istniała podstawowa zasada zdyscyplinowanego organizowania przestrzeni – tak w mieście jak i na wsi. Już w XVIII i XIX wieku zasada ta zaczęła przyjmować zdecydowane formy prawne. Przestrzeń w Europie tym się różni np. od tej w Azji, że jest uporządkowana, uwzględnia podstawowe funkcje: mieszkaniowe, przemysłowe, rolnicze
Czyli jako główny problem polskiej gospodarki przestrzennej uważa Pan brak strategii, wieloletnich spójnych planów rozwoju?
Janusz Radziejowski: Dokładnie tak. Jeśli my nie mamy obecnie planów, to nie mamy wieloletnich wizji rozwoju i nie jesteśmy w stanie gospodarować przestrzenią. Taka sytuacja sprawia, że powstają różne konflikty. Oto np. dla doraźnych potrzeb uzgodniono jakąś lokalizację czy też uchwalono plan dla kilku działek (co się często zdarza). Potem zgłaszane są inne, korzystniejsze propozycje i dochodzi do konfliktów funkcji przemysłowych czy składowych z mieszkaniowymi lub rekreacyjnymi. Są problemy z zachowaniem terenów (rezerw) dla przyszłych inwestycji, choćby dróg w obrębie gminy. wodociągów czy systemu kanalizacyjnego. Od tego są plany, żeby przewidywać potrzeby rozwoju gminy w przyszłości. Plany takie powinny być także korelowane ze sobą.
Tymczasem dzisiaj mamy, duże zaszłości w planowaniu przestrzennym. I tu tkwi problem, który nas dotyka. Część planów utraciła ważność i trzeba robić nowe. Prace nad niektórymi są kończone według starej ustawy z 1994 roku, jeszcze inne opracowuje się według nowej, obowiązującej od roku.
Czy brak długoletnich planów rozwoju przestrzennego gminy wpływa na decyzje inwestorów?
Janusz Radziejowski: Oczywiście. Jeśli ktoś poważny chce inwestować duże pieniądze gdzieś w gminie, to nie może być zadowolony z tego, że robi mu się coś w trybie nadzwyczajnym i udziela zgodę na lokalizację. Inwestorzy chcą wiedzieć, jak wyglądają plany, jakie są perspektywy na przyszłość. Jeśli ktoś się decyduje żeby budować osiedle mieszkaniowe czy zainwestować gdzieś w terenie np. w ośrodek rekreacyjny albo zakład przemysłowy, to chce być pewien, że to będzie skorelowane z innymi funkcjami. Ten, który inwestuje np. w turystykę musi mieć gwarancje, że obok nowego ośrodka wypoczynkowego nie powstanie baza TIRów czy jakiś obiekt przemysłowy (skądinąd potrzebne, ale niekoniecznie w tym miejscu), które przekreślą całkowicie sens inwestycji i znacznie obniżą jej wartość.
Tak to po raz pierwszy od wielu lat okazało się, iż planowaniem przestrzennym są zainteresowani nie tylko urbaniści, którzy zawsze o tym dyskutowali, czy nawet samorządowcy, ale również przedstawiciele grup, które chcą wiedzieć, jak zainwestować swoje pieniądze.
Jakie są jeszcze inne problemy związane z planowaniem przestrzennym w Polsce?
Janusz Radziejowski: Dla przykładu można podać problem rozprzestrzeniania się miast. U nas to "rozlewanie się" miast przypomina troszkę wzorce azjatyckie. Ktoś zabudowuje swój teren, jakiś developer kupuje teren w dali od miasta i buduje osiedle mieszkaniowe. Powstają różne konflikty, bo nastąpiło rozcięcie układów przyrodniczych, układów w produkcji rolnej. A później wymusza się na władzach doprowadzenie dróg odpowiedniej klasy, podciągnięcie infrastruktury technicznej, rozbudowę lub tworzenie od podstaw infrastruktury społecznej, bo to osiedle się rozrasta i potrzebne są szkoła, usługi. A z drugiej strony w mieście jest dużo miejsca; klasycznym przykładem może być Warszawa. Akurat Polska jest krajem, w którym nie ma potrzeby demograficznej, żeby miasta aż tak eksplodowały na zewnątrz. Mamy raczej stabilizację liczby ludności, a użytkowanie obszarów miasta jest chyba najbardziej ekstensywne w porównaniu z innymi krajami europejskimi.
A jakie widzi Pan problemy dotyczące zagospodarowania przestrzennego polskich wsi?
Janusz Radziejowski: Polskie wsie przechodzą obecnie proces dużych zmian, przeobrażeń. W wielu rejonach Polski „wypadają” z produkcji grunty, wsie zmieniają swoje funkcje, mieszka w nich coraz więcej ludzi nie związanych z rolnictwem. Te procesy trzeba porządkować, np. wolne grunty zalesiać, sterować rozwojem modnej rekreacji, zabudową domkami letniskowymi czy ośrodkami wypoczynkowo-sportowymi.
Jak wygląda sytuacja zagospodarowania przestrzennego w Unii Europejskiej?
Janusz Radziejowski: Dla urzędnika unijnego plany – którymi się wykazujemy - plany sporządzane nie dla całej gminy lecz jedynie dla jej części, nie mają żadnej wartości. Otóż jeśli w jakimś kraju: w Holandii, Danii czy Wielkiej Brytanii mówi się o planie – to wiadomo, że to jest dokument zrobiony na 15 czy 20 lat i nikt przy nim nie kombinuje co roku czy co dwa lata. I na podstawie tego planu wszyscy doskonale się orientują, jakie są zasady zagospodarowania przestrzeni oraz że są one wpisane w jakąś koncepcję regionalną, krajową i łatwo jest stwierdzić czy mają one związki z planami rozwoju w skali całej Unii.
Jak zatem zaradzić postępującemu chaosowi?
Janusz Radziejowski: W obecnej sytuacji konieczna jest dyskusja o tym, czym powinno być planowanie przestrzenne w Polsce. Nowa ustawa o tym planowaniu, funkcjonująca zaledwie rok, ciągle jest poprawiana, ciągle są wydawane nowe rozporządzenia. Systemowi planowania przestrzennego zarzuca się brak spójności, brak realizacji krajowej koncepcji zagospodarowania przestrzennego.
Stąd np. wynikała duża troska ministrów środowiska – zresztą nie tylko w tej kadencji, w poprzedniej również – wyrażana w podejmowaniu prób przejęcia opieki nad planowaniem przestrzennym. Właśnie resort środowiska widzi konieczność utrzymania planowania przestrzennego, jako ważnego narzędzia, które może umożliwiać racjonalne gospodarowanie zasobami środowiska, ochronę walorów przyrodniczych. Chodzi także o to, by było, jak najmniej konfliktów z innymi funkcjami jak np. z tzw. korytarzami infrastruktury (czyli przebiegiem dróg, linii wysokiego napięcia itp.). Takie korytarze są niezbędne w każdym kraju dla prawidłowego funkcjonowania. One muszą być przemyślane oraz zaplanowane z wyprzedzeniem, żeby potem nie było awantur np. w związku z budową drogi, bo się okaże, że ktoś już się zabudował, powstało osiedle lub magazyny itd. Wtedy ktoś żąda przeniesienia czegoś, bo nigdy nie uzgodniono jakiejś trasy, autostrady czy linii wysokiego napięcia.
Dlaczego tak trudno jest stworzyć krajową strategię rozwoju?
Janusz Radziejowski: W gruncie rzeczy chodzi o merytoryczny nadzór nad planowaniem. Doszło do rozpadu Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, któremu była przypisana piecza nad krajową strategią – jest obecnie ono zmieniane w Narodowe Centrum. I teraz trudno powiedzieć, kto tą strategią kieruje. Takie ambicje ma minister środowiska zarządzający ok. 40 proc. powierzchni kraju (terenami leśnymi, częścią terenów chronionych, wodami i różnymi innymi obiektami). Planowaniem regionalnym zainteresowany jest też minister gospodarki, gdyż to on odpowiada – w ramach przystosowania do unijnych standardów – za racjonalne wydawanie w naszym kraju funduszy pomocowych. I jest minister infrastruktury, któremu przypisano planowanie przestrzenne, bo w jego resorcie znalazły się resztki po dawnym resorcie budownictwa. A są i inne podmioty decyzyjne, jak regionalne zarządy gospodarki wodnej, które odpowiadają za całość gospodarki wodnej, i muszą mieć wpływ również na zagospodarowanie przestrzenne.
Czyli winna jest tak naprawdę dezintegracja?
Janusz Radziejowski: Brakuje przede wszystkim centrum planowania, brakuje też, niestety, wizji. Część teoretyków zaczyna się zastanawiać czy można i należy utrzymać ten system, jaki praktycznie funkcjonuje, czyli cząstkowe planowanie przestrzenne, które sprowadziło się do bardzo szczegółowych skali, np. 1:500, planów lokalizacyjnych, a więc do tego, co zawsze robili architekci i urbaniści planując osiedle, posadowienie budynku. I właściwie do tego w dużej mierze sprowadziło się u nas planowanie.
Gdzieś się zagubiła funkcja strategiczna, czyli plany ogólne, plany, które umożliwiają budowanie strategii rozwoju lokalnego i regionalnego. O tym dużo się mówi podczas spotkań seminaryjnych organizowanych w naszym Instytucie, który pragnie zwracać uwagę legislatorom i decydentom na najistotniejsze sprawy związane z planowaniem przestrzennym, na potrzebę uporządkowania przepisów i doprowadzenia do ich spójności oraz na konieczność monitorowania stosowania prawa dotyczącego ładu przestrzennego.
Nasz Instytut, mający długoletnie tradycje, dysponuje dobrze przygotowaną kadrą, która może profesjonalnie opracowywać plany zagospodarowania dla gmin, ale może też z powodzeniem podjąć się wspomnianego monitorowania ich skutków.
Dziękuję za rozmowę