Wbrew obiegowym opiniom, ukraińskie zboże nie destabilizuje obecnie rynku cenowego w Polsce ani w Unii Europejskiej. Dlaczego? Bo jego cena na miejscu — w Ukrainie — jest wyższa niż w Polsce, co czyni import mniej opłacalnym niż jeszcze rok czy dwa lata temu. To fakt, który powinien wybrzmieć głośno w debacie publicznej, zwłaszcza w kontekście protestów rolników i napięć wokół tranzytu.
W 2022 i 2023 roku tanie zboże z Ukrainy rzeczywiście zalewało rynek, wywołując presję cenową i frustrację wśród polskich producentów. Ale dziś sytuacja jest inna. Koszty produkcji w Ukrainie wzrosły, a ograniczenia logistyczne — w tym ryzyko związane z transportem przez strefy wojenne — podbiły ceny. Dodatkowo, ukraińscy eksporterzy kierują się tam, gdzie mogą uzyskać wyższe marże, czyli do krajów Europy Zachodniej, Afryki Północnej i Azji.
Z punktu widzenia polityki handlowej, Polska powinna przestać traktować ukraińskie zboże jako zagrożenie cenowe, a zacząć postrzegać je jako element szerszej układanki geopolitycznej. Ukraina walczy nie tylko o przetrwanie, ale także o utrzymanie pozycji eksportera żywności — co ma znaczenie dla bezpieczeństwa żywnościowego całego regionu.
W debacie o wpływie ukraińskiego zboża na rynek UE często pomija się szerszy kontekst: Rosja i Kazachstan również odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu cen i podaży zbóż w regionie. A ich sytuacja w sezonie 2025/26 jest równie dynamiczna, co ukraińska.
Rosja prognozuje 145 mln ton zbóż w 2025 roku, z czego pszenica ma stanowić 84,5 mln ton, czyli o 2,3% więcej niż rok wcześniej. Mimo suszy w południowych regionach, plony w centralnej i północnokaukaskiej części kraju są wyższe niż w 2024 r. Jednak ceny pszenicy konsumpcyjnej w Rosji spadają — średnia cena to obecnie 744 zł/t, a w niektórych skupach nawet 700 zł/t. Kukurydza trzyma się mocniej, z ceną średnią 865 zł/t, ale i ona zaczęła tanieć.
Kazachstan odnotował rekordowe zbiory zbóż – 27 mln ton, z czego pszenica to 16 mln ton, a eksport ma sięgnąć 13 mln ton. Jednak brak dostępu do portów Morza Czarnego sprawia, że kazachskie zboże jest mniej konkurencyjne niż rosyjskie czy ukraińskie. Rząd Kazachstanu subsydiuje transport kolejowy — nawet 40 USD/t, by umożliwić eksport. Główne kierunki to Uzbekistan, Tadżykistan, Iran i Azerbejdżan.
Wbrew obawom, ukraińskie zboże nie destabilizuje obecnie cen w Polsce, bo jego cena na miejscu jest wyższa niż w polskich skupach. Tymczasem Rosja i Kazachstan oferują tańsze zboże, ale ich eksport jest ograniczony przez politykę, logistykę i sankcje. W efekcie:
Ceny w Polsce są niskie, ale jak wspominaliśmy - nie przez napływ taniego zboża z Ukrainy.
Rosyjskie zboże tanieje, ale jego dostępność w UE jest ograniczona przez sankcje i cła.
Kazachstan ma zboże, ale nie ma jak go tanio dostarczyć.
Polska i UE powinny redefiniować swoją politykę rolną w oparciu o realne dane, a nie medialne uproszczenia. Zamiast obwiniać Ukrainę, warto spojrzeć na globalne trendy cenowe, logistyczne i geopolityczne. W tym zbożowym trójkącie wpływu — Ukraina, Rosja, Kazachstan — to nie cena, lecz dostępność, kierunki eksportu i polityka handlowa decydują o tym, co trafia na europejski rynek.
W tym kontekście potrzebna jest mądra polityka równoważąca interesy rolników, konsumentów i partnerów handlowych. Zamiast emocjonalnych reakcji, warto postawić na fakty: dziś ukraińskie zboże nie jest tanim konkurentem, lecz drogim towarem, który trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebny — i najbardziej opłacalny.