Studia to świetny czas na podejmowanie pracy. Szczególnie nieskomplikowanych, dorywczych zajęć, z którymi zresztą studenci są kojarzeni. Co można zyskać? Pieniądze - to oczywiste, ale oprócz tego jeszcze doświadczenie, operatywność, znajomości, które przydać się mogą później.
Dla tych, którzy lubią zdobywać nowe doświadczenia, pracy jest naprawdę dużo.
I wcale nie tak trudno ją znaleźć - na stanowiskach niewymagających wielkich
kwalifikacji zazwyczaj jest duża rotacja. Jeśli do tego wykażemy się własną
inwencją, nie powinniśmy mieć żadnego problemu. A gdzie zacząć szukać? Oto kilka
możliwości:
Promocje. To praca głównie dla dziewczyn, i to
ładnych. Nudna i ciężka, stoi się kilka godzin pod rząd i cały czas trzeba się
uśmiechać. Klienci nie odróżniają ludzi od promocji od pracowników sklepu i
trzeba pomagać tym, którzy domagają się odpowiedzi na pytanie: "gdzie się
podziały żyletki, które zawsze były na tej półce?". Szczególnym rodzajem
promocji jest chodzenie po ulicy czy supermarkecie w dziwnym stroju, np. we
wnętrzu wielkiego hamburgera. Ciężko, gorąco, niewygodnie, ale strój
przynajmniej zakrywa twarz. Zarabia się w zależności od firmy ok. 5-10
zł/godz.
Pilnowanie dzieci. Do tego potrzebna jest cierpliwość, a
często też kwalifikacje i/lub referencje. Wzięciem cieszą się studenci kierunków
pedagogicznych. Minusem jest to, że zazwyczaj trzeba pracować zawsze w tych
samych godzinach. Plusem z kolei fakt, że przy stałych godzinach pracy zarobki
też są stałe.
Roznoszenie ulotek. Dużo się na tym raczej nie
zarobi, ale przynajmniej nie jest to zajęcie absorbujące. Nawet pilny uczeń
znajdzie ze dwie, trzy godziny dziennie na rozdanie pliku karteczek, po domach
można roznosić rankami i wieczorami. Nietrudno znaleźć taką pracę: wystarczy
przebiec się po dużych sklepach, pizzeriach, zakładach usługowych, kinach.
Zarobki: kilka złotych za godzinę. Zdarza się, że kina oferują zamiast pieniędzy
bilety na filmy.
Pizzerie. Tu można oczywiście roznosić ulotki,
ale można też zostać starszym specjalistą do spraw krojenia warzyw na kawałki.
Można też myć talerze i szklanki. Praca nie zaczyna się wcześnie rano, ale za to
może trwać do późnej nocy. Zarabia się również kilka złotych za godzinę, ale nie
trzeba marznąć w zimie i czasem da się coś zjeść. Minus - najpierw trzeba
zainwestować w pracowniczą książeczkę zdrowia (kosztuje kilkadziesiąt zł). Można
jeszcze rozwozić pizzę, ale to propozycja dla
zmotoryzowanych.
Bary. Tu zaczyna się od zbierania pustych
szklanek i mycia naczyń. Można awansować do roznoszenia pełnych szklanek, a
szczytem kariery jest bycie barmanem. Pracuje się głównie wieczorami, a nawet
nocą. Warto wziąć na to poprawkę, szukając pracy - autobusy nocne jeżdżą tylko w
piątki i soboty, a zatem albo mieszkamy blisko baru, albo wracamy piechotą.
Taksówką się nie opłaca. Zarobki - 5-6 zł/godz. Wymagana książeczka zdrowia.
Pracy w barach najlepiej szukać bezpośrednio, tzn. chodząc i pytając w każdym
lokalu.
Usługi - prasowanie, mycie okien itp. Jest coraz
więcej osób, które decydują się na wynajęcie kogoś do tego typu zajęć -
prasowanie rzeczy na cały tydzień zajmuje godzinę, więc za niewielką opłatą
można pozbyć się nie lubianej roboty. Najlepiej wywieszać ogłoszenia na klatkach
schodowych lub dać do gazety. Kiedy znajdzie się pierwszych kilku pracodawców,
zgłoszenia idą już lawinowo, na zasadzie: sąsiadka poleca sąsiadce sprawdzonego
fachowca.
Przepisywanie prac magisterskich, licencjackich czy
dyplomowych. Do tego trzeba mieć własny komputer, ale jak się już go ma np.
w akademiku, to wiosną do przepisywaczy ustawiają się kolejki. Ciągle nie każdy
student ma dostęp do komputera, a nawet, kiedy ma, to nie umie np. wstawiać
tabelek. Mając pełne oprzyrządowanie - komputer, skaner, drukarkę - można dużo,
choć sezonowo, zarobić. Za jedną przepisaną stronę można sobie policzyć 1,20 zł
- 1,40, za przepisaną i wydrukowaną - kilkadziesiąt groszy więcej. Jak się
przepisuje prace ze swojego kierunku studiów, to dodatkowo można się jeszcze
niechcący nauczyć czegoś. Chętnych szukamy, wywieszając ogłoszenia na
wydziałach, w punktach ksero i akademikach.
Sklepy. To raczej
praca dla studentów zaocznych lub starszych roczników, które nie mają już dużo
zajęć. Powód? Zajmuje dużo czasu, i to zazwyczaj w stałych porach. W spożywczych
trzeba mieć książeczkę zdrowia. Uczy wyjątkowej cierpliwości i kultury - po paru
dniach za ladą ma się wrażenie, że mówi się wyłącznie dzień dobry, proszę i do
widzenia. Właściciele sklepów chętnie zatrudniają studentów, bo proponując im
umowę-zlecenie, nie muszą płacić za nich ZUS-u. Zarabia się - w zależności od
tego, ile godzin pracujemy - od kilkuset do około tysiąca zł za
miesiąc.
Korepetycje. Największe pole do popisu mają studenci
różnych filologii, nieco gorsze - ci, którzy po studiach mogą zostać
nauczycielami. Studenci prawa, architektury, marketingu nie bardzo mają komu
dawać korepetycje, chyba że kolegom z młodszych lat, ale ogólna zasada jest
taka, że studenci raczej dają korepetycje, niż biorą. Zarobki zupełnie
przyzwoite - od 15 zł za godzinę wzwyż. Studenci filologii mogą też dorabiać
tłumaczeniami.