Wielcy niemieckiej polityki wywalczyli okresy przejściowe dla polskich pracowników. Bali się zalewu taniej siły roboczej.
Dzisiaj we wschodnich landach władze przeklinają te zakazy, bo nierzadko Polacy są jedynym ratunkiem dla upadającej lokalnej gospodarki. Z kolei w zachodnich landach gospodarka ma się lepiej, ale Niemcy nie garną się do ciężkiej pracy. Skrzętnie wykorzystują to przedsiębiorczy Polacy, którzy z powodzeniem prowadzą tam swoje własne biznesy.
W Guben pojawił się inwestor, który gotowy był zbudować zakład włókienniczy. Postawił jednak jeden warunek - 30 proc. załogi musi pochodzić z Polski. Władze Guben od razu wystosowały pismo do polskiego Gubina. Tak powstał pomysł, aby wspólnie powalczyć o zniesienie zakazu pracy dla Polaków we wschodnich landach. Petycja podpisana przez samorządowców i przedsiębiorców z obu stron granicy trafić ma do polskiego i niemieckiego rządu. Wszyscy wiedzą, że zniesienie okresów przejściowych na pograniczu wymaga rozwiązań na szczeblu centralnym. Polacy, choć pomysł gorąco popierają, boją się, że borykający się z problemami gospodarczymi rząd niemiecki zgody na pracę dla Polaków nie wyda.
Wtedy niemieckie miasteczka dalej będą się wyludniać, strasząc jedynie statystykami bezrobocia i pustymi mieszkaniami. A na ożywienie gospodarcze trzeba będzie na pograniczu poczekać jeszcze siedem lat. Aż przyjdą Polacy.
W najgorszym wypadku Polacy nie będą mogli pracować w Niemczech jeszcze przez najbliższe siedem lat. Od tego zakazu, który w założeniu chronić miał niemiecką gospodarkę borykająca się z ogromnymi trudnościami, istnieją jednak wyjątki. Kiedy niemiecki pracodawca udowodni, że Polaka zatrudnić musi, bo np. równie dobrego fachowca nie znajdzie, ten może bez przeszkód rozpocząć pracę za niemiecką granicą.
Tę furtkę wykorzystać chciały niemieckie szpitale, szczególnie położone tuż przy granicy z Polską. W placówkach medycznych w samej tylko Brandenburgii brakuje teraz ponad 100 lekarzy, w przyszłym roku liczba wakatów zwiększyć się może nawet do 700. Parę miesięcy temu dyrektorzy przygranicznych ZOZ-ów bali się jeszcze, że po pierwszym maja nie będzie miał kto leczyć polskich pacjentów. Na razie oddychają z ulgą, bo lekarze nie kwapią się do korzystania z ofert niemieckich klinik i zostają w Polsce. Po cichu przyznają, że w naszych szpitalach nie jest im aż tak źle, mogą korzystać ze szpitalnego sprzętu podczas przyjmowania prywatnych pacjentów, co po drugiej stronie Odry byłoby nie do pomyślenia.
WŁASNY BIZNES
Inną furtką otwierającą Polakom możliwość legalnej pracy u naszego zachodniego sąsiada jest własna działalność gospodarcza. Każdy Polak może przejechać się choćby do Berlina i otworzyć tam np. bar z polskimi - ruskimi pierogami albo nalewać w swojej knajpie Żywca, czy Tyskie. Jeden warunek - zatrudnić musi przy tym niemieckich pracowników lub ewentualnie osoby posiadające zezwolenie na pracę w Niemczech. W grę wchodzą niemieckie podatki, ale oczywiście w perspektywie i niemiecka emerytura.
MIEJSCOWI PRACOWAĆ NIE CHCĄ
Wschodnim Niemcom dobrej pracy coraz bardziej brakuje. - Pozbawieni nadziei na atrakcyjne zajęcie przenoszą się na zachód kraju - mówi Dorota Sadowska, która po powrocie z Niemiec założyła w Polsce biuro podróży. Jej zdaniem, ta beznadziejna dla Niemców sytuacja we wschodnich landach daje szansę Polakom. - Już teraz okazuje się, że przy granicy z Polską w niektórych zawodach brakuje rąk do pracy - tłumaczy.
W przygranicznych niemieckich miasteczkach straszą puste budynki mieszkalne, które władzom bardziej opłaca się burzyć, niż utrzymywać niezamieszkałe. - Gdyby nie było tych okresów przejściowych, Polacy mogliby tu pracować, nie zabierając pracy Niemcom, bo oni stąd wolą uciekać. Polacy mogliby te mieszkania zaludnić. I tak kółko się zamyka, a przygraniczne miejscowości ożywają na nowo - tłumaczy Dorota Sadowska. - Cieszyliby się wszyscy. Polacy, którzy zarobiliby kilka razy więcej niż w kraju, niemieccy przedsiębiorcy, którzy nie mieliby już problemu z brakiem pracowników i władze niemieckich miast, które pozbyłyby się pustych mieszkań - dodaje.
Rozumieją to lokalne władze niemieckie, które sądzą, że zakaz pracy dla
Polaków ogranicza rozwój całego rejonu.