Większość młodych ludzi otwarcie przyznaje, że głosowała za Unią Europejską tylko z jednego powodu - aby łatwiej im było wyjechać na saksy. - To się zwyczajnie opłaca. Przez miesiąc zarabiam tu równowartość sześciu tysięcy złotych - mówi 26-latek z Olsztyna pracujący w Niemczech. Gdyby został w Polsce, co najwyżej mógłby zarobić najniższą pensję krajową.
Mają po dwadzieścia parę lat, świetnie znają języki obce, niektórzy ukończyli nawet po dwa kierunki studiów. W warunkach normalnie funkcjonującej gospodarki rynkowej byliby przysłowiową przyszłością kraju. Niestety, przynajmniej na razie, dla wielu z nich Polska może zaoferować co najwyżej staż za 400 zł miesięcznie lub pracę z najniższą pensją krajową. Czy można się dziwić, że tęsknym wzrokiem spoglądają na Zachód? Że niektórzy z nich wolą zmywać podłogi w Niemczech niż być bezrobotnymi w Polsce? To pytania retoryczne. Faktem jest, że 1 maja dla młodych Polaków otworzą się rynki pracy w wielu krajach Unii. Czy ruszą na ich podbój?
Po kampanii promocyjnej poprzedzającej wejście Polski do UE, praca w krajach wspólnoty wielu młodym ludziom kojarzy się z ziemią obiecaną. Otwarcie europejskiego rynku pracy było dla wielu z nich najważniejszą zachętą, by w referendum przedakcesyjnym postawić krzyżyk na tak. Ci, którzy pracują na Zachodzie, wiedzą jednak, że to ciężki kawałek chleba. Bo jaką pracę oferuje młodym obcokrajowcom Unia? Najczęściej nie są to ważne stanowiska w prestiżowych firmach, gdzie co miesiąc zarabia się stosy euro. Polacy są zatrudniani przy zbiorach owoców i warzyw, w hotelach, gastronomii, na budowach i przy opiece nad starszymi ludźmi i dziećmi. Nawet od pracowników fizycznych wymaga się dobrej znajomości języka. To nie wszystko: w pracę za granicą trzeba wkalkulować naprawdę ciężką harówę, nierzadko po kilkanaście godzin na dobę, rozłąkę z rodziną i przyjaciółmi oraz barierę kulturową. Mimo to wielu młodych ludzi decyduje się udźwignąć ten balast.
- Bo to się zwyczajnie opłaca - nie ukrywa 26-latek z Olsztyna, który od roku legalnie pracuje w jednej z restauracji w niemieckiej Lubece (chce pozostać anonimowy). - Przez miesiąc zarabiam tu równowartość sześciu tysięcy złotych. Zasada jest prosta: dobrze pracujesz, dobrze zarabiasz. Niemcy są zdyscyplinowanym narodem i tego samego wymagają od gastarbeiterów.
Nasz rozmówca ukończył dwa kierunki studiów: jeden na Uniwersytecie Gdańskim, drugi na Warszawskim. Czy nie czuje ukłucia ambicji, gdy zmywa naczynia i myje podłogi? Nawet za ponad 1000 euro miesięcznie? - Ambicja? Może niecały rok temu - 26-latek zwyczajnie się śmieje. - Bardziej by mnie kłuło, gdybym siedział w Polsce na bezrobotnym. Niemcy dały mi szansę. Może zacznę tu studia podyplomowe? Takich jak ja, są setki. Czasem spotykam ich na imprezach. Wtedy śmiejemy się: Wracasz? Po co? Do czego?.
Wczoraj odwiedziliśmy studentów mieszkających w Domu Studenckim nr 12 przy ul. Niepodległości w Olsztynie. Wszystkich pytaliśmy o to samo: czy widzą się w pracy w którymś z krajów Unii Europejskiej? Odpowiedzi są raczej jednoznaczne...
22-letnia Monika Kacprzak studiuje dwa kierunki: pedagogikę i teologię na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. - Pojechałabym, ale tak na rok, góra dwa - mówi pani Monika. - Potem wróciłabym do kraju z doświadczeniem i kapitałem. Zostać na stałe? Nie, to nie wchodzi w grę. W Polsce jest co robić, tylko trzeba mieć trochę pomysłów.
Monika Kacprzak uważa, że od dużych pieniędzy, które można zarobić w Unii, ważniejsza jest realizacja powołania. - Okej, znam takich, którzy są gotowi całe życie zmywać gary, byleby za dużą kasę - mówi. - Ale ja do takich nie należę.
Koleżanka Moniki z pokoju, Magdalena Walczak, 21-letnia studentka filologii polskiej UWM, jest podobnego zdania. - Zarobić i wrócić: takie rozwiązanie mi odpowiada - mówi. - Ale zostać tam na stałe? Nie, to niemożliwe! Nie po studiuję kilka lat coś, co mnie interesuje, by robić potem coś innego, nawet za większe pieniądze. A co z rodziną?
- My jesteśmy takie chore patriotki! - wtrąca ze śmiechem Monika Kacprzak.
Sebastian Kubera, 24-letni student przedostatniego roku administracji UWM, właśnie załatwił sobie urlop dziekański. W maju wyjedzie na rok do pracy w Wielkiej Brytanii. Będzie pracował na farmie: zrywał owoce albo pielił grządki.
- Rok temu byli tam znajomi - opowiada. - Mówili, że było ciężko, ale można zarobić naprawdę dobre pieniądze. A ja muszę mieć kasę na dokończenie studiów.
A co by zrobił, gdyby trafiła się możliwość pozostania na Zachodzie na dłużej? - Gdybym miał zarobić jakieś ekstra pieniądze, to chyba bym został - zastanawia się. - Chociaż, ja wiem... Nie po to tyle lat ślęczałem nad ustawami, żeby przez resztę życia zrywać jabłka.