PE opowiedział się za 40-proc. celem redukcji emisji CO2 dla nowych samochodów do 2030 r. Podniósł tym samym poprzeczkę dla producentów, którą KE chciała ustawić na poziomie 30 proc. Ostateczny kształt przepisów będzie zależał od negocjacji z państwami UE.
Komisja Europejska w listopadzie ubiegłego roku zaproponowała, by średni cel emisji CO2 nowych samochodów osobowych i dostawczych był mniejszy o 30 proc. w 2030 r. w porównaniu z rokiem 2021 r. Bardziej restrykcyjne normy emisji dwutlenku węgla w pojazdach mają pomóc UE w wypełnianiu zobowiązania z porozumienia paryskiego.
Bruksela przekonuje, że nowe regulacje pomogą w wywalczeniu pozycji światowego lidera europejskiemu przemysłowi motoryzacyjnemu. Ta bowiem w ostatnim dziesięcioleciu mocno upadła. Z danych KE wynika, że sprzedaż nowych samochodów osobowych w stosunku do sprzedaży światowej spadła z 34 proc. przed kryzysem finansowym z lat 2008-2009 do 20 proc. w roku 2017 r.
Przegłosowane w środę w Strasburgu przez europosłów stanowisko przewiduje, że redukcje będą większe niż początkowo zakładała KE. W Parlamencie Europejskim toczył się bój o te liczby, które mocno wpłyną na przemysł motoryzacyjny w Europie. Komisja środowiska i Zieloni chcieli, żeby redukcja wynosiła 45 proc., centroprawica opowiadała się za 35 procentami. Ostatecznie większość w PE opowiedziała się za tym, by było to 40 proc. Stanowisko przyjęto 389 głosami, przy 239 przeciw i 41 wstrzymujących się od głosu.
"Najbardziej skuteczne rozwiązania to te, które są powszechnie akceptowane zarówno przez konsumentów, jak i producentów. Obawiamy się, że proponowany przez sprawozdawczynię wyższy, 40-procentowy wskaźnik redukcyjny może zbyt rygorystycznie podnieść ceny samochodów, co może być barierą przede wszystkim dla konsumentów w takich państwach jak Polska" - ocenił po głosowaniach europoseł komisji ochrony środowiska PE i autor sprawozdania do dyrektywy o wspieraniu czystych pojazdów Andrzej Grzyb (EPL, PSL).
Zieloni uważają, że KE, a także część rządów bardziej wsłuchuje się w głosy lobbystów przemysłu samochodowego niż upominających się o ochronę środowiska naturalnego.
"Choć to dobrze, że Parlament uznaje potrzebę ambicji w zakresie redukcji emisji, grupy konserwatywne stoją na przeszkodzie wysiłkom koniecznym do ratowania planety. PE jest zbyt ostrożny wobec przytłaczających dowodów. Droga do czystych samochodów, ruchu bezemisyjnego i celów klimatycznych z Paryża jest wciąż bardzo odległa" - ocenił europoseł Zielonych Bas Eickhout.
Stanowisko poparte przez Parlament Europejski przewiduje ustanowienie średniookresowego celu redukcji emisji wynoszącego 20 proc. na 2025 r. Dzięki niemu inwestycje przemysłu motoryzacyjnego mają się zacząć bezzwłocznie.
Europosłowie chcą, by producenci, których średnia emisja CO2 przekroczy ustalone cele, płacili karę do budżetu UE. Środki te mają być wykorzystane na podnoszenie kwalifikacji pracowników dotkniętych zmianami w sektorze motoryzacyjnym. PE proponuje też, by pojazdy o zerowej i niskiej emisji, emitujące mniej niż 50 g CO2 na kilometr, osiągnęły 35-procentowy udział w rynku sprzedaży nowych samochodów osobowych i dostawczych do 2030 roku oraz 20-procentowy udział do roku 2025.
Parlament wezwał też KE do przedłożenia w ciągu dwóch lat planów dotyczących testów rzeczywistych emisji CO2 przy użyciu urządzenia przenośnego, takiego jak niedawno wprowadzone dla tlenków azotu (NOx). Do tego czasu emisje CO2 muszą być mierzone na podstawie danych z liczników zużycia paliwa przez samochody. Europosłowie uważają, że od 2023 roku muszą zostać wprowadzone testy rzeczywistych emisji zanieczyszczeń pochodzących z jazdy.
Batalia o ostateczny kształt tych przepisów dopiero się zaczyna. Unijni ministrowie środowiska mają wypracować stanowisko w tej sprawie w najbliższy wtorek na spotkaniu w Luksemburgu. Po tym zaczną się negocjacje pomiędzy PE i Radą UE z udziałem Komisji Europejskiej.
Krzysztof Strzępka (PAP)