Władze Kanady chcą zmian w gospodarce, ale poszukiwania nowych kierunków muszą wyjść poza surowce i rolnictwo. Badania naukowe dowodzą, że eksploatacja bogactw naturalnych oraz rolnictwo mają swój duży wkład w zmiany klimatu.
Piaski roponośne w prowincji Alberta są dla Kanady źródłem dochodów, ale też problemem. Nie tylko dlatego, że rok spadków cen ropy udowodnił, iż kanadyjska gospodarka jest nadmiernie uzależniona od eksploatacji surowców; rząd Justina Trudeau ma plany, by to zmienić. Jest też inny problem: eksploatacja piasków roponośnych oznacza emisję toksycznych zanieczyszczeń - potwierdził to raport naukowców z kanadyjskiego ministerstwa środowiska i zmian klimatu, opublikowany w czasopiśmie "Nature". To pierwsze badanie mierzące pośredni wpływ eksploatacji piasków roponośnych na zanieczyszczenie atmosfery.
W badaniach mierzono emisję aerozoli atmosferycznych - pyłów, które powstają, gdy cząsteczki organiczne pochodzące z terenów piasków bitumicznych wchodzą w kontakt ze światłem słonecznym oraz w reakcję z tlenem i innymi gazami. Podobne zanieczyszczenia powstają w wyniku emisji spalin samochodowych.
Według obliczeń naukowców dzienna emisja pyłów nad piaskami roponośnymi w Albercie wynosi od 45 do 84 ton, czyli tyle ile zanieczyszczeń do atmosfery unosi się codziennie nad aglomeracją Toronto, czyli liczącą ponad 6 mln mieszkańców największą kanadyjską metropolią. Ta skala emisji czyni z albertańskich piasków roponośnych jednego z 10 najbardziej zanieczyszczających podmiotów w Ameryce Północnej.
Zanieczyszczenia w postaci aerozoli atmosferycznych wracają z deszczem na ziemię i przedostają się do rzek. Według ocen badaczy Environment Canada choć większość pyłów opada na ziemię w Albercie, część z nich niesionych wiatrem na wschód dociera aż do Ontario.
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) tego typu zanieczyszczenia są źródłem chorób układu oddechowego takich jak astma i przyczyną zwiększonej zachorowalności na choroby układu krążenia oraz raka płuc.
To wyzwanie dla kanadyjskiego rządu. Do 24 czerwca trwają publiczne konsultacje na temat federalnej strategii zrównoważonego rozwoju na lata 2016-2019. Wśród pięciu celów strategii jest zarówno podejmowanie działań w związku ze zmianami klimatu oraz starania na rzecz wprowadzania "czystych" technologii, miejsc pracy i innowacji, jak i "zdrowie, dobre samopoczucie i jakość życia".
Nie wiadomo, jakie rząd wybierze metody, by pogodzić pozornie sprzeczne cele, czyli wydobycie surowców i lepsze zdrowie Kanadyjczyków.
Federalne plany mogą napotkać opór w prowincjach Alberta oraz Saskatchewan, których w dużym stopniu będą dotyczyć. Jednak ani Alberta, ani Saskatchewan nie mają jeszcze odpowiedzi na pytania wynikające z nowego raportu: co zrobić z naftowymi zanieczyszczeniami? W tym kontekście media cytują wypowiedzi pracowników sektora naftowego, którzy po odpowiednim przeszkoleniu mogliby pracować w zupełnie innych dziedzinach.
Raport kanadyjskich badaczy wskazuje, że zanieczyszczenia pochodnymi eksploatacji piasków bitumicznych opadają z deszczem na tereny Kanady. Niemniej doświadczenia pożarów lasów w okolicach Fort McMurray, wskazują, że nawet oceany nie zatrzymują wszystkich pyłów. Jak podawała telewizja CBC za danymi NASA, pył z płonących lasów dotarł do Wielkiej Brytanii i Hiszpanii.
Przykład prowincji Ontario pokazuje, że jest możliwe odejście w dużej mierze od paliw kopalnych. Ontario stało się pierwszą jednostką administracyjną w Ameryce Północnej, w której całkowicie przestano stosować węgiel w elektrowniach. Jeszcze w 2003 roku z węgla produkowano 25 proc. energii elektrycznej w Ontario, a obecnie prąd pochodzi z elektrowni nuklearnych, wodnych, ze źródeł odnawialnych, biomasy i – jednak – gazu. Niemniej rząd prowincji oblicza, że zakończenie stosowania węgla w elektrowniach to jak wyeliminowanie 7 mln samochodów.
Plany reorientacji gospodarki nie są proste, bo nawet pozornie bliskie natury dziedziny, jak rolnictwo, mogą przyczyniać się do zmian klimatu. W Albercie jednym z najważniejszych źródeł dochodu jest, poza ropą naftową, hodowla bydła, ale jak wykazały badania Uniwersytetu Alberty, ten typ hodowli zwiększa problem. Uczeni opracowali metodę, która z użyciem laserów i urządzeń analizujących zawartość poszczególnych substancji w wydychanym powietrzu mierzy wkład bydła w emisję metanu; w przypadku Alberty tamtejsze bydło jest odpowiedzialne za emisję 55 proc. gazów cieplarnianych produkowanych przez stada krów w całej Kanadzie.
Okazuje się, że najmniej metanu produkują najbardziej wydajne krowy, czyli takie, które zjadają mniej, niż wskazywałaby na to ich waga. Naukowcy sądzą, że właściwy dobór hodowlany pozwoli w ciągu 15 do 25 lat zmniejszyć emisję metanu o 10-15 proc. - podały media.
Anna Lach (PAP)