Prezydent Bielska - Białej zażądał od sąsiadujących z jego miastem
gmin wiejskich partycypowania w kosztach edukacji dzieci. Wyliczył, że ponad 20%
dzieci kształconych w szkołach bielskich to osoby nie zamieszkałe w mieście. Do
edukacji wiejskich dzieci dopłaca się z miejskiego budżetu.
Jest
to problem. Edukacja jako zadanie państwa finansowana jest z budżetu narodowego.
Rozdzielana na gminy subwencja jest jednak niewystarczająca. Bielsko - Biała w
tym roku dopłaci do szkół 55 mln zł, Częstochowa dopłaca około 40 mln zł.
Koszt kształcenia jednego dziecka w liceum wynosi ok. 2,5 tys zł rocznie.
Subwencja naliczona jest wg kosztu 2,1 tys zł. W szkołach podstawowych i
gimnazjalnych różnice są jeszcze większe, do 1 tys zł rocznie. Najdroższe jest
nauczanie w szkołach specjalnych - ok. 5 tys zł rocznie. Mieszkańcy dużych miast
buntują się przeciw dopłacaniu do dzieci wiejskich. Przyczyną buntu jest także
konkurencja tych dzieci przy przyjmowaniu do renomowanych liceum. Zarzuca się
„naciąganie” wyników w szkołach wiejskich. Udowadnia się, że piątkowe oceny w
szkole wiejskiej nie odzwierciedlają rzeczywistego poziomu wiedzy
uczniów.
Mamy więc do czynienia z coraz wyraźniejszym konfliktem
interesów. Konflikt ten przynieść może wiele ujemnych skutków
społecznych.
Przypisy prawne nie ułatwiają nauki dzieciom wiejskim w
szkołach miejskich. Rodzice, którzy chcą wysłać dziecko do gimnazjum w mieście
muszą uzyskać zgodę Rady swojej gminy, następnie ta gmina musi z Częstochową
podpisać umowę o finansowaniu. Jest to istotna bariera biurokratyczna. Ponieważ
to finansowanie nie pokrywa rzeczywistych kosztów kształcenia - dyrektorzy szkół
miejskich z niechęcią traktują dzieci ze wsi.
Winę za ów wzbierający konflikt obciążyć można zły system finansowanie
edukacji. Najbardziej optymalnym sposobem jest urealnienie subwencji oświatowej
( wyliczanie jej na poziomie rzeczywiście odpowiadającej kosztom nauczania) i
przekazywanie jej do dyspozycji rodziców. Innymi słowy - wprowadzenie bonu
oświatowego. Takim bonem rodzice płaciliby za naukę w dowolnie wybranej przez
siebie szkole. System wolnego wyboru poprzez mechanizm konkurencji wymusiłby
wzrost jakości kształcenia. Szkoły miejskie zamiast odpychać dzieci wiejskie,
ubiegałyby się o możliwość ich nauczania. Możliwe byłyby też wypadki przeciwne -
jest przecież możliwe, że szkoła wiejska swoim poziomem i umiejętnościami
wychowawczymi wygrać może ze szkołami miejskimi.
Zdrowe zasady
finansowania to rzecz podstawowa.
Lecz to nie wszystko. Społeczności
dużych miast muszą dostrzec dalekosiężny interes w realizowanej misji
oddziaływania na region. Możemy bowiem dojść do absurdu. Ponieważ miasto ze
swoich środków dopłaca do muzeum, teatru i filharmonii może np. wprowadzić dwa
rodzaje biletów - tańsze dla swoich, droższe dla obcych. Może też tak samo
różnicować inne deficytowe usługi, np. komunikacje MPK, służbę zdrowia itd.
Tylko, że to już przekracza granice absurdu.
W interesie dużych miast jest tworzenie otoczenia regionalnego na wysokim poziomie cywilizacyjnym. Dla rozwoju miasta nie ma nic lepszego niż sąsiadujące tereny wiejskie zamieszkałe przez ludzi dobrze wykształconych, kulturalnych, bogatych. Im mniejsza różnica cywilizacyjna między bytem na wsi i w mieście - tym lepiej. Przepaść cywilizacyjna prowadzi do patologii.
Prezydent Bielska-Białej może zakazać wstępu do „swoich szkół” młodzieży z gmin wiejskich. Co zyska ? Trochę jednorazowych oszczędności w budżecie. Co straci ? Prędzej czy później słabo wykształcona rzesza młodzieży ze wsi ruszy do miasta za pracą i pieniędzmi. Pracy nie znajdzie, pieniądze zdobywać będzie w inny sposób. Jeśli chce mieć na Podbeskidziu obraz znany z Rio de Janeiro (fawele dla biednych, przestępczość „odrzuconych” itd) niech wprowadza oszczędności. Wątpliwe czy starczą na zagwarantowanie mieszkańcom bezpieczeństwa. Nie naśladujmy zatem egoistycznych rozwiązań. Jako mieszkańcy Częstochowy dbajmy by nasza wieś była wsią ludzi dobrze wykształconych, kulturalnych i bogatych. Bo to najlepsza dla nas inwestycja.