Co jakiś czas wraca w mediach temat likwidacji Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego i zniesienia różnych rzekomych przywilejów, jakie z budżetu państwa fundujemy rolnikom. Na te przywileje pomstował "Dziennik Gazeta Prawna", krytykując zarówno system rolniczych składek zdrowotnych, jak i ubezpieczeń emerytalno-rentowych.
Ale ta antykrusowska kampania trwa już od dawna, a najbardziej konsekwentna jest w niej "Gazeta Wyborcza". Rolnicy często są wręcz oskarżani o rozwalanie finansów publicznych, życie na koszt reszty społeczeństwa, a różni eksperci radzą zlikwidowanie KRUS i wciągnięcie rolników do ZUS. Zanim jednak ktoś takiemu pomysłowi przyklaśnie, powinien przyjrzeć się liczbom, a z tych wynika, że ubezpieczenia rolnicze nie są tak dużym obciążeniem dla państwa, jak twierdzą niektórzy ekonomiści i publicyści.
Spójrzmy najpierw na udział KRUS i ZUS w budżecie państwa. Jeszcze na początku poprzedniej dekady na obie instytucje wydawaliśmy po około 10 proc. wydatków budżetowych, teraz udział rolniczej Kasy zmalał do niespełna 5 proc. (około 16 mld zł), podczas gdy dotacja do ZUS stanowi już ponad 12 proc. budżetu (40 mld zł). Ale pamiętajmy i o tym, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych musi się ratować kredytami bankowymi, bo minister finansów Jacek Rostowski nie chce wypłacić ZUS-owi takich dotacji, jakich on potrzebuje, aby wypłacić świadczenia wszystkim uprawnionym. Wszystko po to, żeby deficyt budżetowy na papierze był o te kilka miliardów złotych niższy. A w przyszłości będziemy musieli wydawać na dopłaty do emerytur i rent pracowniczych jeszcze więcej, bo problemy demograficzne w większym stopniu dotkną miasto niż wieś i płacących składki będzie szybko ubywać.
Co równie istotne, dotacja budżetowa na jednego świadczenioborcę w KRUS jest niższa niż w zakładzie ubezpieczeniowym dla "miastowych". To skutkuje m.in. tym, że średnia emerytura rolnicza to 800 zł, a ta wypłacana przez ZUS - 1800 złotych.
Likwidacja KRUS nie pomoże finansom publicznym, które rzeczywiście są w opłakanym stanie, ale z winy obecnego rządu. Gdy Donald Tusk obejmował władzę, dług publiczny wynosił 527 mld zł, a na koniec czerwca tego roku jest to już prawie 843 mld zł (wiele miliardów minister Rostowski sprytnie poukrywał i wielu finansistów uważa, że nasze rzeczywiste zadłużenie publiczne przekroczyło już 1 bln zł). Sama obsługa tego długu będzie kosztować nas w najbliższych latach prawie 40 mld zł rocznie, czyli kilka razy więcej niż wynosi dopłata do rolniczych ubezpieczeń społecznych. I to jest nasz prawdziwy problem, a nie dotacje do KRUS.
5625626
1