Projekt ustawy o organizmach genetycznie zmodyfikowanych (GMO), opracowany przez Ministerstwo Środowiska, właśnie trafił do konsultacji społecznych. Spełnia on unijne wymagania i jednocześnie do minimum ogranicza obecność produktów mutowanych na naszym rynku.
Cieszy to polskich ekologów, a niepokoi naukowców i biotechnologów, którzy chcieliby zwiększenia ilości upraw genetycznych.
Większość z nas nie sięgnęłaby po wielkie, czerwone pomidory czy idealnie okrągłe jabłka, gdyby miała świadomość, że są zmutowane. Już niedługo będziemy to wiedzieć, bo projekt ustawy o GMO nakłada obowiązek znakowania tego typu produktów. Wprowadzenie ich do obrotu będzie wymagało udowodnienia, że są one nieszkodliwe dla ludzi i środowiska. Powołana zostanie specjalna Komisja ds. Organizmów Genetycznie Zmodyfikowanych, która ma doradzać ministrowi środowiska. Komisja będzie opiniować wnioski o wprowadzenie GMO na teren naszego kraju. Wiadomo już, że w Polsce nie będzie można uprawiać zmodyfikowanych roślin na skalę przemysłową. Powstaną specjalne strefy do ich upraw, zezwolenie na nie będzie musiał wydać wójt, burmistrz lub prezydent miasta.
Nie chcemy mutantów
Ekolodzy są przeciwni wszelkim zapisom, które choć minimalnie zwiększają szanse na wprowadzanie mutowanych organizmów do Polski. Wszystkie krajowe sejmiki wojewódzkie podpisały rezolucje wyrażające wolę tworzenia stref wolnych od GMO i ogłosiły się strefami wolnymi od tych organizmów. Jadwiga Łopata - inicjatorka i współzałożycielka Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi - jest zaangażowana w akcję "Polska wolna od GMO", a kampania "Europa wolna od GMO" jest prowadzona w 25 krajach. - Polska, jako trzeci kraj, w całości zadeklarowała się jako strefa wolna od GMO - mówi Łopata.
W UE jest ponad 170 dużych i ponad cztery tysiące mniejszych regionów wolnych od upraw genetycznych. Przodują Austria i Grecja, które są strefami wolnymi, a we Włoszech to prawie 80 proc. powierzchni.
- Tworzenie takich stref jest jedną ze skuteczniejszych metod obrony przed GMO - mówi Łopata. - Kampania była naszą reakcją na zagrożenia, jakie pojawiły się po wejściu Polski do Unii. Prawie w tym samym czasie przestało obowiązywać moratorium na GMO i Komisja Europejska zaczęła dopuszczać nowe produkty i nasiona modyfikowane - dodaje. Po wejściu do Wspólnoty odziedziczyliśmy również te produkty modyfikowane (jest ich 17), które już wcześniej zostały dopuszczone na rynek unijny.
A może biopaliwa?
Tymczasem zwolennicy genetycznych upraw optują za wykorzystaniem ich np. choćby do produkcji biopaliw. Przede wszystkim chodzi o rzepak, kukurydzę i buraki cukrowe, które są przetwarzane w stale rozwijającym się sektorze biopaliw. Także produkcja polskich pasz jest oparta na modyfikowanej soi, a zaniechanie jej stosowania oznaczałoby olbrzymi wzrost kosztów produkcji pasz. Z raportu sporządzonego przez Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej na temat GMO wynika, że nieuchronne jest rozszerzanie bezpośredniego stosowania produktów z roślin modyfikowanych w wytwarzaniu żywności do bezpośredniej konsumpcji. Oczywiście, pod warunkiem rzetelnej kontroli produkcji i informowania konsumentów o wadach i zaletach takiej żywności. Andrzej Anioł z IHAR w Radzikowie dodaje, że ogłoszenie Polski krajem wolnym od GMO spowoduje szereg konsekwencji gospodarczych. - Mimo braku upraw genetycznie modyfikowanych w Polsce, jesteśmy konsumentami żywności, która jest modyfikowana - twierdzi Andrzej Anioł. - Kraje sąsiednie, jak Niemcy, Czechy, powoli wprowadzają uprawy transgeniczne, a my chcemy pozbawić naszych rolników korzyści z tych tańszych upraw - dodaje. Jego zdaniem nie unikniemy transferu takiej żywności do Polski, a przecież w sytuacji obligatoryjnego znakowania produktów GMO polski konsument będzie miał prawo wyboru, którego nie będzie miał rolnik przy podejmowaniu decyzji produkcyjnych.