Na jesieni powstaną w kraju dwie sieci sklepów z żywnością ekologiczną. Czy znajdą klientów na bochenki chleba po 3 zł 50 gr i kiełbasę po 32 zł za kilogram? Eksperci wróżą temu rynkowi błyskawiczny rozwój.
Przeciętny słoik wiśniowego dżemu stojący na półce w hipermarkecie ma w środku 35 proc. owoców. Reszta to chemia i cukier. Taki sam słoik, ale z logo lubelskiej spółki Symbio zawiera dwa razy więcej wiśni. Na dodatek jest ekologiczny, co oznacza, że powstał bez oprysków, konserwantów, sztucznych aromatów, barwników i zwykłego cukru.
Prawdziwe maliny na eksport
Symbio założył siedem lat temu rolnik z wykształcenia Artur Tymiński razem ze swoim amerykańskim wspólnikiem Tokya Damondem. Pieniądze na rozkręcenie interesu - 240 tys. dol. pożyczyli z funduszu inwestycyjnego Caresbac wspierającego rozwój małych i średnich przedsiębiorstw. - Moi znajomi, gdy słyszeli, że biorę się do ekologii, pukali się w głowę - wspomina Tymiński.
Dziś zazdroszczą, bo spółka w swej branży należy do największych w Europie - niemal 100 proc. produkcji wysyła na eksport.
W tym roku Symbio sprzedał za granicą ponad 3 tys. ton mrożonych owoców, głównie truskawek i malin, oraz warzyw. To o 30 proc. więcej niż 12 miesięcy temu.
Ekologicznymi produktami są zainteresowani przede wszystkim Skandynawowie, Anglicy oraz Niemcy. Polska ma u nich bardzo dobrą markę, bo produkuje dobrze i tanio, a nasze grunty rolne uchodzą za mało zanieczyszczone sztucznymi nawozami.
Mimo sukcesów zagranicznych Symbio dopiero od stycznia tego roku próbuje na dobre handlować zdrową żywnością w kraju. - Wcześniej nie było na nią po prostu zbyt wielu chętnych - twierdzi rozbrajająco Tymiński. Jego zdaniem wejście akurat teraz do krajowych sklepów to dobry ruch, bo nie ma tu jeszcze zbyt dużej konkurencji, a systematycznie rośnie moda na zdrowe jedzenie wśród konsumentów.
Warzywa od Pietruchy
Nowa strategia lubelskiej spółki nie jest jednak wyjątkiem. Na jesieni powstaną w Polsce dwie sieci sklepów z żywnością ekologiczną. Jedna to "Polska Zagroda", którą kieruje Jerzy Pietrucha - syn największego polskiego producenta parapetów. Druga - "Zdrowe Życie" - powiązana jest ze stowarzyszeniem ekologicznym o tej samej nazwie. Obie firmy chcą rozwijać sieć sprzedaży na zasadzie franczyzy. Do centrali będzie należało zaopatrzenie oraz reklama, franczyzobiorcy będą prowadzić punkty sprzedaży i wnosić opłaty za przynależność do sieci.
Pierwsze dwie "Polskie Zagrody" zostaną otwarte we wrześniu w Łodzi. Każda o powierzchni ok. 80 m kw. Kolejne powstaną w Warszawie (cztery sklepy), Poznaniu, we Wrocławiu oraz w Trójmieście. W sumie późną jesienią ma działać już 10 placówek tej sieci. Docelowo "Polska Zagroda" ma mieć punkty w każdym mieście powiatowym. Sklepy mają być urządzone w stylu chaty kurpiowskiej, torby na zakupy mają być z juty, na półkach słoiki przykryte serwetką przewiązaną sznurkiem.
Bardziej ambitne plany ma sieć "Zdrowe Życie". Do końca roku chce mieć ok. 100 sklepów i stoisk w całej Polsce, a w 2006 r. liczba tych placówek ma się potroić.
Na Zachodzie handel ekologią to nic nowego. Robią to nawet hipermarkety. Własne sektory ze zdrową żywnością oferowaną tu jako produkty regionalne ma np. Carrefour, Auchan i włoska sieć Coop.
W Polsce nowe sieci wchodzą jednak na rynek, który jest jeszcze w powijakach. W kraju jest ok. 200 sklepów ze zdrową żywnością. Ekologiczne produkty można też kupić w niektórych delikatesach np. "Piotr i Paweł", "Bomi" i "WSS Społem". Wartość całego segmentu specjaliści obliczają ledwo na kilkanaście, góra kilkadziesiąt milionów.
Zdrowo, ale drogo
Mimo to nowe sieci liczą na sukces, bo - jak twierdzą - "kto nie chce jeść smacznie i zdrowo".
- Z jednego kilograma indyka czy wieprzowiny w zwykłym zakładzie mięsnym robi się 2 kg wędliny - twierdzi Jacek Szklarek, prezes polskiej filii stowarzyszenia Slow Food, organizacji propagującej zdrową żywność. - Dla porównania w kilogramie szynki czy polędwicy ze slow foodu jest 80 proc. mięsa - przekonuje Szklarek.
Ekologiczne krowy i świnie nie są przy tym karmione stymulatorami wzrostu, a ich mięso pompowane preparatami żelującymi ani polepszaczami smaku.
Za wysoką jakość trzeba jednak słono zapłacić. Dziś wyroby ekologiczne są przynajmniej o połowę droższe niż te z hipermarketów. I tak bochenek chleba o wadze 60 dag kosztuje 3,5 zł, kilogram kiełbasy - 32 zł, oscypek z mleka owczego - 27 zł, a litr soku jabłkowego - 5 zł.
Czemu tak drogo? Przede wszystkim z powodu wyższych kosztów produkcji (rolnicy nie mogą używać sztucznych nawozów, więc mają niższą wydajność z hektara) oraz przerobu (np. Symbio do wyrobu dżemów używa specjalnego ekologicznego cukru sprowadzanego aż z Paragwaju).
Horrendalnie droga jest też żywność z importu. Jej sprowadzanie przypomina handel z początku lat 90. Polski hurtownik jedzie do hurtowni w Niemczech. Wraca i naliczając sobie wysoką marżę, odsprzedaje produkty do sklepów, które do towaru również doliczają prowizję.
- Teraz sklepy ekologiczne kojarzone są ze sklepami dla elit. My chcemy przełamać ten stereotyp - deklaruje Bogdan Kępka ze "Zdrowego Życia".
Według badań sieci konsument jest w stanie zapłacić za produkt ekologiczny o 30 proc. więcej niż za normalny. I o tyle wyższe ceny mają być w ich sklepach.
Niższe niż do tej pory ceny nowo powstające sklepy chcą osiągnąć dzięki scentralizowanym zamówieniom i dużym obrotom.
Ekologiczny trawnik
Ekologiczne sieci będą jednak musiały przekonać rodaków nie tylko do płacenia więcej za żywność, ale również stworzyć od podstaw sieć zaopatrzenia.
- Niemiecki sklep może sprzedawać nawet 10 tys. krajowych produktów z certyfikatem, polski - góra 500 - twierdzi Kępka.
Powód? W Polsce na razie ekologiczne uprawy zajmują ledwie 1 proc. powierzchni wszystkich upraw rolnych, czyli pięć razy mniej niż w państwach starej Unii. Liczba gospodarstw ekologicznych w naszym kraju co prawda rośnie z roku na rok - dwa lata temu było ich 2,2 tys., a pod koniec ubiegłego roku już ponad 3,7 tys. - ale spora część to tzw. ekologiczne trawniki. Są to pola i łąki obsiane tylko trawą, trzymane przez przedsiębiorczych biznesmenów tylko w celu otrzymania dopłat.
Mało jest też przetwórni, które mają certyfikaty ekologicznych. - Masarnia jest raptem jedna, mleczarnie dwie - wylicza Szklarek.
Lwia część krajowych produktów ekologicznych nie ma również odpowiednich atestów służb weterynaryjnych i sanitarnych. Bez nich żywność nie powinna być wprowadzana do obrotu. Do tej pory inspekcje przymykały na to oko. O ile jednak mogły to zrobić w małym sklepie, to w dużej sieci już nie. Nowe sieci większość produktów będą więc sprowadzać z zagranicy.