Tak złego sezonu polscy rybacy bałtyccy jeszcze nie pamiętają. I to nie z powodu braku ryb. Przeciwnie. Trwają właśnie śledziowe żniwa, ale problem w tym, że ryb nikt nie chce łowić, bo cena jest tak niska, że nie opłaca się wypływać w morze. Sytuację mogłyby poprawić centra pierwszej sprzedaży ryb, ale nie działają.
Szczyt śledziowych żniw trwa tylko kilkanaście kwietniowych dni i nocy. Śledzie są wtedy w naszej części Bałtyku, aby odbyć tarło. To jeden z ostatnich gatunków ryb bałtyckich, których jest dużo. Kilka dni temu pośrednicy płacili rybakom 30 groszy za kilogram śledzi. To nawet w części nie rekompensuje kosztów. Dziś było trochę lepiej: śledzie w skupie kosztowały 85 groszy za kilogram. A w sklepie - 5 , 6 złotych! Opłacalna cena skupu to minimum złotówka za kilogram śledzi. Z tego trzeba opłacić rybaków, pracowników na lądzie, paliwo i amortyzację łodzi. Cena śledzi spada, bo brakuje zaplecza, gdzie można by je przez dłuższy czas przechować.
Taką rolę miały spełniać centra pierwszej sprzedaży ryb m.in. w Kołobrzegu i Darłowie, tworzone za pieniądze z Unii Europejskiej. Ich organizacją zajęło się Ministerstwo Rolnictwa. Problem w tym, że centra nadal nie działają. Rybacy, przynajmniej na razie, nie mają więc wyjścia. Ale liczą, że po integracji z Unią część towaru będzie można sprzedawać do przetwórni w Niemczech, czy Danii. Tam za śledzie płaci się dwa razy więcej. Na razie większość kutrów, które zazwyczaj o tej porze powinny być w morzu - stoi w porcie. Polscy rybacy mają prawo złowić rocznie 28 tys. ton śledzi. Ale od kilku lat limit jest wykorzystywany z powodu niskich cen zaledwie w połowie. W tym czasie polskie przetwórnie importują tysiące ton śledzi z Norwegii.
.png)
Zaloguj przez Facebook
