Osoby z kręgu władzy karane za przestępstwa bardziej surowo niż zwykli śmiertelnicy. Polska miała już taki kodeks karny. Wystarczy przywrócić jego zapisy - pisze "Życie Warszawy".
Andrzej Pęczak skazany na 18 lat więzienia za przyjęcie łapówki. Renata Beger za fałszowanie list wyborczych - 4,5 roku więzienia. Równie surowymi wyrokami skończyłyby się sprawy byłego szefa policji Antoniego Kowalczyka za niedopełnienie obowiązków służbowych oraz bohaterów afery starachowickiej: posłów Jagiełły, Długosza i Sobotki. Wszystkie te - na razie teoretyczne wyroki łączy jedna cecha: są o połowę wyższe od tych, które zasądzono by dziś zarówno osobom publicznym, jak i szarym obywatelom.
Jan Rokita, lider Platformy Obywatelskiej, wskazywany na przyszłego premiera, stwierdził, że marzy mu się powrót do kodeksu karnego sprzed wojny. - Kto piastuje wysoką funkcję publiczną, jeżeli naruszy prawo, podlega ostrzejszej odpowiedzialności niż normalny człowiek, odpowiada tak jak recydywista - tłumaczy Rokita.
- Rokita chyba wziął to z idealistycznych legend krążących o II Rzeczypospolitej. Nie przypominam sobie takiego przepisu. Tak naprawdę ostre standardy narzucał politykom sam Piłsudski. Ale zarówno przed przewrotem majowym, jak i po śmierci Marszałka afer było tyle co dziś - powątpiewa dr Wojciech Kulisiewicz, specjalista historii państwa i prawa.
Zaprzecza temu Ryszard Stefański, były wiceminister sprawiedliwości i współautor aktualnego kodeksu karnego. - Doskonale pamiętam ten artykuł, z kodeksu Makarewicza uczyłem się na studiach - zapewnia Stefański. Razem ze Stanisławem Podemskim, publicystą prawnym, wertujemy kodeks Makarewicza z 1932 r. - Jan Rokita miał rację! Nie pamiętam wypadku zastosowania tego paragrafu, ale rzeczywiście był - dodaje znakomity publicysta prawny.